Zacznę od tego, że nie zamierzam w tym podsumowaniu porównywać tego co działo się w książce z tym co widzieliśmy na ekranie. Nie ma sensu, zmian jest bardzo dużo, jednych drażnią, innym się podobają. Chciałbym się po prostu skupić na tym co się wydarzyło i ocenić z perspektywy fana serialu i wyrazić swoje zadowolenie bądź niezadowolenie nad rozwiązaniami fabularnymi. Zapraszam do czytania!
CZĘŚĆ 1: ŻEGNAJ JOFFREY
Nigdy nie urządzaj wesela w Westeros. Wszyscy maniacy "Gry o Tron" czekali na ten moment. Czytający i Ci, którzy z książkami z różnych, różnistych powodów styczności mieć nie chcieli. Śmierć Joffreya była komentowana memami, tweetami, filmikami, a najlepsze reakcje rzecz jasna należały do tych, którzy nie mieli bladego pojęcia, że tak to się potoczy. Jack Gleeson pożegnał się ze swoją rolą w brawurowy sposób, będąc do końca skurwysynem jakich na naszej planecie niewielu. Upokorzenie Tyriona, szopka z karłami, i w końcu scena wyzionięcia ducha były naprawdę przednie. Emocje były niesamowite i ten zgon szybko trafił na listę najważniejszych w historii kina i telewizji także na moim blogu. Z perspektywy czasu zdaje się, że było to daaaawno temu a jednak wciąż mam w pamięci znakomita ekspresję Cersei i błysk w oku seniorki Tyrell. I tylko Sansa taka niczego nie świadoma, że miała narzędzie zbrodni na szyi. Jeden z najlepszych odcinków tego sezonu, nakręcony z rozmachem i niespodziewanym udziałem grupy Sigur Rós przygrywającej na weselu. Śmierć Joffreya rozpoczęła wątek uwięzienia Tryriona, którego konsekwencje w finale dla niektórych były dusząco przesrane. A co najważniejsze po tym "epickim" zgonie nastąpiła fala innych, w większości męskich i wcale nie dziwi mnie hasło promujące sezon, a więc jakże popularne "Valar Morghulis". Kiedy jedni schodzili z tego łez padołu inni zaczęli podbijać serce publiczności. Szkoda, że tylko na chwilę...
Kto na to nie czekał niechaj pierwszy rzuci kamień!