SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

piątek, 19 grudnia 2014

STANLEY GLĘDZI: Zryte filmy i seriale mojego dzieciństwa - podróż sentymentalna.

Urodziłem się pierwszego grudnia roku 1989, roku w którym na ekranach pojawił się burtonowski Batman, Stowarzyszenie umarłych poetów, Indiana Jones i ostatnia krucjata, druga cześć Powrotu do przyszłości i Pogromców duchów czy Wielka bitwa Asterixa. W domu zawsze panowała miła atmosfera, moja mama zawsze dbała bym nie oglądał filmów pełnych przemocy, seksu i wulgaryzmów. Jeśli coś wzbudzało jej niepokój szybko przełączała kanał na inny, nawet jeśli film się jej podobał. Zawsze była nieco zbyt troskliwa, nadopiekuńcza i właściwie po dziś dzień tak jest, choć nasze relacje wyglądają jakże inaczej. W końcu do rodziców zaczyna docierać, że wiecznie przed złem tego świata swoich pociech nie uchowają i pozwalają im podejmować własne decyzje co do upodobań muzycznych, filmowych, książkowych i tak dalej i tak dalej. Zdążyliście mnie już trochę poznać i zauważyć z jakimi gatunkami filmowymi i muzycznymi zdążyłem się przez lata zaprzyjaźnić. Krótko mówiąc -  z tymi uważanymi często za niemoralne, wypaczające i po prostu zepsute. Wydaje mi się jednak, że nasi rodzicie nie do końca mieli świadomość iż wszystko co po trochu oglądaliśmy w telewizji i kinie podczas naszego dzieciństwa i okresu dorastania miało nas przygotować do kina dorosłego. Jestem też w stanie przysiądź, że część produkcji, na które nasi opiekunowie nie zwracali uwagi ryły nam  wtedy banie bardziej niż "Ludzkie stonogi" czy inne serbskie filmy. Był to po prostu inny wymiar rycia. 

Stanowczo jedna z ulubionych kreskówek z dzieciństwa
Nie pamiętam już jaki był pierwszy film ani serial jaki w życiu obejrzałem. Świadomie na pewno oglądałem gdzieś u znajomych mojej mamy Króla lwa z kasety wideo. Jak większość dzieci wychowywanych w latach 90 miałem styczność z animacjami Disneya, który rządził niepodzielnie tak więc nieobcy był mi Aladyn, Piękna i bestia, 101 dalmatyńczyków Opowieść wigilijna Myszki Miki, Herkules, Pocahontas, Mulan, Alicja w krainie czarów czy w końcu Toy Story, które kocham do dziś miłością bezwzględną i cieszę się, że seria doczekała się godnych kontynuacji. Śmiało mogę więc stwierdzić, że twórcy tych opowieści zaszczepiali w głowach dzieci coś unikalnego i wyjątkowego. Z drugiej strony atakowały bajki i baśnie nieco innego formatu, bardziej złożone, przeznaczone dla nieco większych dzieciaków: Dzielny mały toster, Wszystkie psy idą do nieba, Magiczny miecz, Anastazja, Stalowy gigant czy Kosmiczny mecz. No i nieanimowany Kacper. Moją wyobraźnię rozczulał też i pielęgnował cudowny serial Zwierzęta z Zielonego Lasu będący w pewnym stopniu łagodnym odpowiednikiem Wzgórza królików. Ważną rolę w mojej edukacji odegrał też świętej pamięci Robin Williams, który swoimi występami w Hook, Jumanji i Flubberze rozświetlał moją twarz uśmiechem. Mając świadomość w jaki sposób od nas odszedł tym bardziej tęsknię za beztroskimi dniem, w których usiadłem wygodnie w fotelu kina Świt, obecnie nieistniejącego (teraz stoi tam czwarta Biedronka w mieście), i zachwycony obserwowałem jak w roli doktora Brainarda uganiał się za niesforną zieloną substancją.

Optimus zamieniał się w wielką małpę, Megatron w tyranozaura. 

Tęsknie za dniami, w których zaraz po lekcjach zapierniczałem na złamanie karku na kolejny odcinek Pokemonów (wcześniejszą miłością były Kosmiczne wojny, krótkie zachłyśnięcie się Transformerami). Nie wychował mnie Dragon Ball, nie posiadaliśmy wtedy kablówki, kontakt z japońską animacją ograniczał się u mnie do mglistego wspomnienia zboczonego Yattamana, i zbudowanych podobnie jeśli chodzi o linię fabularną Yu-Gi-Oh! i Beyblade. Jako, że piłką nożną się nie interesowałem nie załapałem się na podjarkę Kapitanem Jastrzębiem, za to swego czasu nieobca była mi uchodząca za stereotypową damską rozrywkę Czarodziejka z księżyca. Na szczęście nie ominęły mnie wybitne seanse Księżniczki Mononoke i Spirited Away, które wielbię po dziś dzień.

Trzymał poziom burtonowskiego klasyka. 

Kiedy w końcu łaskawie zagościł w naszym domu młody wtedy TVN odkryłem Motomyszy z Marsa, Ispektora Gadżeta, Świat według Ludwiczka i parę innych produkcji, ale nie umywały się one do polonijnego Hrabiego Kaczuli do dziś kreskówki dla mnie totalnie kultowej i odjazdowej niczym Kacze opowieści. Nawet Kleszcz, Maska i Power Rangers wysiadali przy zajebistości zielonego, kaczego wampira. Dlaczego? Nie mam pojęcia, po prostu tak mi się zakodowało w głowie. W końcu przyszedł też czas pochłaniania wszystkiego co było w paśmie Cartoon Network, a czego TVP 2 nie puszczała u siebie (pamiętajmy, że na wczesnym CN lecieli Flintstonowie, Jetsonowie, Scooby Doo czy Kot Tip Top). Tak więc za dawnych, dawnych czasów przychodziłem do rodziny bądź znajomych mamy i przekonywałem by puszczali mi "bajki". I tak zagadani dorośli nie zauważali, że chłonąłem Chojraka, Krowę i kurczaka, Johnny Bravo, Ed, Edd i Eddy, Dextera, Atomówki, Jam Łasicę, Owcę w wielkim mieście, Rodzinę Addamsów, Sok z żuka... czyli animacje , robiące poniekąd wodę z mózgu . Na szczęście dla równowagi oglądałem też disneyowską Brygadę RR, Szmergiela czy chociażby znakomity serial Kochanie zmniejszyłem dzieciaki.  No i jednak cartoonowskigo Wredniaka i Bałwana w swych latających maszynach ("Złap gołębia!"). A moją edukację idealnie uzupełniały seriale z cyklu Było sobie... życie, Ziemia, odkrycia i tak dalej. Teraz o takich produkcjach można co najwyżej pomarzyć. Jak widzicie było tego całkiem sporo choć i tak kilka znaczących nazw mogłem pominąć, pewnie dlatego, że nie byłem z nimi tak mocno związany.

Wspaniała, czeska, odcinkowa baśń - Arabela. 

Silnymi wspomnieniami i sentymentem darzę też polskie produkcje, które wysypywały się w tamtych czasach aż miło. Najbardziej wkręciłem się w Tajemnicę Sagali, Dwa światy, Maszynę zmian, Słoneczną włócznię i Gwiezdnego pirata. Choć pamiętam, że takie WOW i Siedem życzeń nie było najgorsze, na ekranach telewizorów królowała też serialowa wersja Pierścienia i róży, a swoje trzy grosze dorzuciła czeska Arabela (pozdro dla Rumburaka i Fantomasa). Co do aktorskich seriali niebaśniowych i  zagranicznych, raczej nie  przeznaczonych dla dzieci to niepodzielnie rządziło Allo, Allo, Świat według Bundych, Co ludzie powiedzą, Benny Hill, Jaś Fasola i Zwariowany świat Malcolma (marzyłem by moje życie było tak szalone jak jego). A kiedy jak każdy dojrzewający chłopiec dowiedziałem się o istnieniu filmów i seriali, w których się "to" robi to po cichaczu, tak by nie budzić mamy odpalałem Polsat w poszukiwaniu Pamiętnika czerwonego pantofelka z Duchovnym, który już występował wtedy w serialu którego bałem się jak niczego innego na świecie. Pieprzone Z Archiwum X przyprawiało mnie gęsią skórkę bardziej niż... Gęsia skórka i Czy boisz się ciemności? które były jakże pokręcone. Nie mogę sobie natomiast przypomnieć czy wałkowałem Opowieści z krypty, ale raczej nie. Jeśli chodzi o młodzieżowe produkcje to pochłaniałem wspomnianych Power Rangers, Alfa i show Billa Cosby'ego. Biorąc pod uwagę, jakie brzydkie rzeczy powychodziły w związku z aktorami w nich zaangażowanymi czuję się jakby zburzono mi część dzieciństwa, w końcu składał się nań też wizerunek grających tam aktorów. Byłym zapomniał, że oglądałem też z zapartym tchem dwie animacje bazujące na znanych filmach - Facetów w czerni i Godzillę, które wyróżniały się znakomitą kreską i humorem (no, przynajmniej ta pierwsza).

Nu, pogodi! 

Zupełnie inny rozdział moich rozważań muszą tu stanowić wieczorynki. Na upartego w każdej z bajek można doszukać się czegoś niemoralnego. Gumisie były zakamuflowanymi alkoholikami, Smerfy - wiadomo, jedna panienka, cała masa adoratorów, plus koleś, który się za nimi uganiał chciał z nich zrobić zupę. Muminki - tu mógłbym napisać całą rozprawkę, nie wiem jakim cudem dawałem radę sam oglądać odcinki z Buką i hatifnatami. Wiadomo, że wszystko jest kwestią interpretacji, ale pamiętając co swego czasu mówiono o Teletubisiach (koszmar, nienawidziłem tego) równie dobrze można by się przyczepić do Bajek mchu i paproci, Kasztaniaków i Krecika, w których to historyjkach, bohaterowie zachowywali się momentami zbyt "ciepło". A najbardziej destrukcyjny był Wilk i zając - paskudny palacz i alkoholik chciał dopaść urocze wyglądające na nieletnie stworzonko. Dorosłość powykrzywiała sposób postrzegania programów przeznaczonych dla dzieci.

Podstawówkowy koszmar. 

Na koniec moich rozważań chciałbym wspomnieć kilka filmów, które odcisnęły piętno na moim dzieciństwie bardziej niż inne. Pamiętam jaki szok przeżyłem oglądając u kolegi z podstawówkowej klasy którąś część Crittersów, znacznie brutalnej wariacji na temat Gremlinów. To nie było fajne uczucie, wlokły się za mną potem niezłe koszmary. Bardzo przyjemnie natomiast wspominam seans Kokonu gdzie kosmiczna siła dodała poweru grupie staruszków. Nie mam pojęcia dlaczego akurat ten film utknął mi w pamięci. Takich kosmicznych perełek było jeszcze kilka. Choćby pod postacią Moja macocha jest kosmitką, Marsjanie atakują, Krótkie spięcie, Faceci w czerni. Zachłysnąłem się też Parkiem Jurajskim, Gwiezdnymi Wojnami (na Mrocznym widmie byłem w kinie), Spider Manem a Matrixa obejrzałem zgranego z telewizji na kasecie wideo podczas wizyty u koleżanki mojej mamy. Pamiętam, że po obejrzeniu go mój mały wewnętrzny świat eksplodował, połowy filmu nie miałem nawet prawa wtedy rozumieć, ale efekty specjalne powaliły mnie totalnie i chciałem to zobaczyć jeszcze raz. Parę lat później miałem okazję udać się na Reaktywację do gigantycznego poznańskiego Multikina. Kapcie spadły, a szczęka się długo zbierała. Zresztą okres po roku 2000 to już zupełnie inna bajka, o której kiedyś napiszę, w gimnazjum zaczęliśmy szaleć na punkcie Pottera, Władcy Pierścieni i Zagubionych. Myślę, że kiedyś popełnię dla Was wpis o tym  jak to z klasą zamiast na pierwszych Piratów z Karaibów trafiliśmy na American Pie 3: Wesele i tylko pani od angielskiego było do śmiechu. Także byłem bardziej serialowym niż filmowym dzieckiem, South Park odkryłem dość późno, w gimbazie jakimś cudem był wyparty przez klonujących go Włatców móch. Dzięki, żeście dotarli do końca, w komentarzach na blogu i fanpage wypisujcie swoje ulubione produkcje z dzieciństwa! 

2 komentarze:

  1. Tak właśnie było, podpisuję się rękoma i nogami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst. Strasznie mi się spodobał.
    Przypomniały mi się czasy RTL7, leciał Zagubiony w czasie (tak chyba brzmiał tytuł), świetny serial dla dzieciaka, codzienna sesja, był to pierwszy nieanimowany film który mnie wciągnął jeszcze zanim poznałem Angusa MacGyvera, Renegata lub mojego idola Walkera. Na tym samym kanale leciał także Dragon Ball! To było coś. No i jakoś później weszły właśnie pokemony i byłem chyba jedynym chłopakiem ze swojego otoczenia, który nic na temat tej kreskówki nie mógł powiedzieć... Wcale nie byłem odmieńcem, tylko mamusia mi zabraniała, obawiała się, że stracę kontrolę nad mózgiem oglądając te brednie. Myślę, że chyba mogła mieć rację bo znam ludzi, albo raczej moich rówieśników którzy wciąż maja jakaś obsesję na punkcie Pokemonów - a ja wciąż nie wiem o co chodziło z tymi stworkami. Tzn. jakiś kontekst znam, ale to dla mnie trochę głupie.
    Przypomniała mi się również przeprowadzka, która na długo odebrała mi kablówkę. Ciężkie czasy dla małego "kinomaniaka". Koniec Cartoon Network, Fox Kids, MTV z Beavis'em i Butthead'em... bez kolegów. To prawdziwa tragedia, która na szczęście nie trwała długo bo poznałem kumpla do którego latałem na Eddów. Śmiać się można, ale jak dłużej nad tym pomyśleć, to te bajki wykształciły w nas ciekawe sposoby myślenia i postrzegania świata.
    Fajne było nasze dzieciństwo.

    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń