SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

niedziela, 9 listopada 2014

ZRYTE RECENZJE VOL.5: Kosmiczno-fizyczno-uczuciowy mindfuck, czyli o filmie "Interstellar" słów kilka.

Christopher Nolan lubi przesadę, przepych i patos, tym razem trzy razy "p" zastosował bez umiaru serwując niemal trzygodzinną podróż przez Symbole, Zjawiska, Uczucia, Wymiary, Grawitację i Czas, przede wszystkim Czas. Zaznaczę od razu, że po obejrzeniu tego filmu widzowie podzielą się na kilka obozów, w pierwszym będą znajdować się będą Ci, którzy zarzucą nowemu dziełu twórcy trylogii Batmana płytkość, przewidywalność i manieryczność, w drugim zachwyceni formą i efektami specjalnymi nie do końca przekonani co do treści filmu, ale nie krytykujący go jakoś zawzięcie, w trzecim zaś Ci, którzy łykną całość bez popity i uznają "Interstellar" za jeden z najlepszych filmów w tym roku. Jako, że nalezę do osób świadomie dających się wciągnąć w filmowe banały, lubiącą zwykła, trafiającą do szarego odbiorcy symbolikę, wydaję się najbardziej pasować do grupy trzeciej, choć pewne wady rzecz jasna zauważyłem. Jednego jestem pewien na 100 procent - warto się udać do kina by wyrobić sobie własne zdanie i zobaczyć ogrom pracy włożony w produkcję. Pod względem wykonawczym to prawdziwy sztos. 

"Interstellar" to wizualny sztos. Dla jednych piękne widoki będą jedynie maskowaniem "banalnej" fabuły, dla innych uzupełnieniem manifestem nolanowskiej wyobraźni i geniuszu. 

Matthew McConaughey, który w ostatnich latach nokautował nas znakomitymi kreacjami w "Uciekinierze", "Witaj w klubie" i serialu "Detektyw", ma w "Interstellar" nieco mniej do roboty, jego postać jest dobrym ojcem i byłym astronautą, który trafia wraz z córką na niepokojący sygnał spoza Ziemi doprowadzający ich do tajnej bazy NASA. Nasza planeta jest właściwie post-apokaliptycznym siedliskiem tych, który wiedzą jak przetrwać podczas pyłowych burz skutecznie wyniszczających zapasy żywności, więc logiczną strategią na przetrwanie wydaje się odnalezienie miejsca w kosmosie, na które uda się przesiedlić ludzkość. I taki właśnie plan mają naukowcy pod dowództwem profesora Branda (Michael Caine) i jego córki (Anne Hathaway). Cooper szybko zostaje przekonany do wyruszenia w misję, z której może już nie być powrotu, misję, w której największe znaczenie ma czas i miejsce przebywania. W końcu żadna ekipa badawcza nie powróciła jeszcze po przekroczeniu tunelu czasoprzestrzennego, który jest jedynie przejściem umożliwiającym badanie innych planet. Wszystko zdaje się dość skomplikowane, ale nawet osoba, która nie łapie fizyki szybko da się omamić kosmicznym widokom, wizualizacjom i monotonnemu klimatowi, który towarzyszy kinu s-f od czasu "Odysei kosmicznej" Kubricka. Nolan tak na dobrą sprawę chciał chyba stworzyć sobie własną odyseję, nie do końca wiem jednak czy bardziej dla widzów czy dla siebie. Wszystkie te fizyczno-kosmiczne zabiegi, terminy, czarne dziury, horyzonty zdarzeń i tunele są jedynie narzędziem do opowiedzenia nam historii o uczuciach. O miłości ojca do córki i syna, o miłości pani naukowiec do innego nieszczęśnika, który również zapuścił się w niezbadane tereny czasoprzestrzeni. 

Według uroczej Brand fizyka i astronomia nie jest tak ważna jak głos serca.

"Czas" i "miłość" to słowa kluczowe, które jednym ten obraz zbanalizują innym wyniosą na piedestał wspaniałości. Nolan wie jak chwycić za serce tych, którzy są przywiązani do rodzinności i bliskości. Na każdym kroku podkreśla, że Cooper chce uratować swoje dzieci lub chociaż je jeszcze zobaczyć, że nie jest żadnym bohaterem, po prostu wykonuje swój obowiązek. Kiedy podczas jednej z misji trwającej na ekranie kilka minut na Ziemi mija 23 lata i widzimy jak dzieci Coopera dorosły można dać się złapać na rozczulające nagrania, które Murph przesyła ojcu. Im dalej w fabułę tym gęściej od patosu i naciąganych motywów, ale nie mogłem się od tego oderwać. choć zdawałem sobie sprawę, że banalne to wszystko choć oprawione w "skomplikowane" ramy. Jeśli więc ktoś przykłada wielką wagę do naukowych faktów i twardo stąpa po ziemi to "Interstellar" może być dla niego wydmuszką, którą oceni średnio tylko ze względu na olśniewające efekty. Nie mogę Wam zdradzić zakończenia, ani twistów fabularnych, które na dobrą sprawę idzie rozkminić bardzo szybko, mogę jedynie zapewnić, że rozrywka jest przednia, że dałem się wciągnąć w klimat, że doceniam precyzyjność i malarskość filmu. Świetnie wypadł Matt Damon w roli pewnego naukowca, którego nazwiska nie chcę zdradzać bo i większy fun na widząc go na ekranie mieć będziecie, oraz Jessica Chastian w roli niestrudzonej w poszukiwaniu sensu misji ojca Murph. No i muzyka Hansa Zimmera jak zawsze pasująca do klimatu, nieprzytłaczająca i jakby wycofana. 

TARS i CASE wcale nie są tak drugoplanowymi bohaterami na jakich wyglądają.

Muszę też przyznać, że znakomicie prezentują się ekranowe roboty. Zarówno TARS jak i CASE odgrywają w filmie bardzo ważne role i udowadniają, że człowiek w kosmosie bez nich byłby stracony. (Gdyby tak Luke Skywalker nie miał do dyspozycji R2-D2 to losy Republiki mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, hmmm, hmmm.) Podoba mi się nacechowanie towarzyszących Cooperowi i spółce maszyn ludzkimi cechami, które sprawiają, ze blisko im do HALa z "Odysei" czy "GERTY-ego" z mojego ukochanego "Moon". Są sarkastyczne, zabawne i archaiczne, przypominają... szafy, które potrafią się przekształcać i sterować kosmicznymi pojazdami. "Interstellar" bardzo dzięki nim zyskuje, ich ekranowe wyczyny przynajmniej dla mnie są kolejnym powodem by udać się do kina. 

Nie ma co ukrywać, że bez względu na recenzje i oceny "Interstellar" będzie wielkim komercyjnym hitem i kolejnym elementem w puzzlach Nolana, którego do tej pory mu brakowało. Nie jestem tylko pewien jaką historię jeszcze mógłby nam ten pan opowiedzieć bo skoro sięgnął horyzontu zdarzeń, za którym podobno nic nie ma, to nie przychodzi mi do głowy już nic "większego". Dla niego i jego zwolenników będzie to film "totalny", dla nie potrafiących sobie wyrobić własnego zdania największa dotychczasowa zagwozdka, a dla przeciwników istna uczta do hejtowania i tańcowania "jaki-to-ten-reżyser-jest-mdły-i-płytki". Ja bezgranicznie zakochany w "Memento", "Prestiżu" i "Incepcji" już kocham i ten film i zaliczam do tegorocznych ulubieńców. I co zrobisz? Nic nie zrobisz! Dzięki, żeś chociaż przeczytał do końca! 

9/10

2 komentarze:

  1. Dziwnie mi się czyta teksty, który krytykują 'Interstellar', bo zgadzam się z częścią uwag, a jednocześnie uważam film za świetne rozrywkowe kino. Po prostu te kwestie, które dla niektórych są nie do przejścia, mi zupełnie nie przeszkadzały w czerpaniu ogromnej przyjemności z oglądania. Więcej chyba podobnie jak Ty, 'świadomie łykam banały'.

    poniżej lekki spoiler:
    Większość uważa, że zakończenie zostało sprowadzone do 'miłość jest lekarstwem na wszystko', jednak ja mam trochę inną interpretację, gdzie nauka jest górą, a miłość jej narzędziem. i nawet jeśli coś w treści mi umknęło i taką drogę wyklucza - nie chcę wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam się z opinią w 100 procentach, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń