"The Walking Dead" bardzo się zmieniło od czasu pierwszego sezonu. Serial z survival horroru szybko przerodził się w dramat psychologiczny, w którym wybory bohaterów odzwierciedlają ich charaktery, sprawiają, że albo ich lubimy i utożsamiamy, albo pragniemy ich szybkiego zgonu w objęciach hordy nieumarłych. W odcinku zatytułowanym "Self Help" akcja skupia się na misji i przeszłości Abrahama. Twórcy serwują nam kilka flashbacków, w których dowiadujemy się co stało się z bliskimi rudzielca i jak poznał Eugene'a. Dla tych, którzy nie czytali komiksu zaskoczeniem powinien być finał odcinka, w którym dowiadujemy, że "misja Waszyngton" jest pozbawiona sensu. Pozwólcie jednak, że zacznę od początku.
Smutno mi się zrobiło po zobaczeniu historii Abrahma, oj smutno.
Abraham to postać impulsywna i porywcza. Stanowcza i niezłomna. Tylko bardzo konkretne argumenty są w stanie zmienić jego tok myślenia, zwykle na bardzo krótki czas. W głowie ma tylko jedno: dowieźć Eugene'a do celu i być świadkiem zakończenia zombie apokalipsy. Tu nie rozchodzi się o bohaterstwo, ordery, chodzi o samo dotarcie do celu, posiadanie go, gdyż cel nadaje Abrahamowi sens jego istnienia. Kiedy dzięki flashbackom dowiadujemy się o tym, że stracił najbliższych przez swoją agresywną naturę (choć rzecz jasna chciał dobrze) i widzimy go w momencie ostatecznym, kiedy to uświadamia sobie, że nie pozostało mu już nic, chcącego sobie odebrać życie pojawia się Eugene, który ponownie nadaje sens jego istnieniu. Jak wiemy Eugene jest naukowcem i wie jak powstrzymać rozprzestrzeniającą się plagę. Abraham czuje się więc w obowiązku dostarczenia go z punktu A do punktu B, ma poczucie bycia ważnym elementem życia ciapowatego doktorka, który nawet nie potrafi załatwić zombie.
Od początku był tajemniczy i dziwny, w tym odcinku to udowodnił.
Eugene w tej całej swojej inności od początku wydaje się postacią, której nie należy do końca zaufać. Jest sprytny i bardzo inteligentny, potrafi wytworzyć sobie tarczę pod postaciami innych ludzi. Jest postacią, o której wiadomo niewiele, która nie lubi o sobie mówić, jego ekscentryczność i elokwencja wydaje się być grubymi nićmi szyta. Podkochuje się w Rosicie, która woli spędzać czas (i uprawiać seks) z Abrahamem, o czym czym może świadczyć scena, w których podgląda ich igraszki. Reszta bohaterów w tym odcinku schodzi na dalszy plan, mam nadzieję, że twórcy wkrótce znów skupią się na Glennie i Maggie. Kiedy okazuje się, że żadnym środkiem transportu nie można przedrzeć się przez teren opanowany przez nieumarłych dochodzi do szarpaniny, w wyniku której Eugene przyznaje się, że wcale nie jest naukowcem, że wkręcał wszystkich tak długo jak się dało by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Słysząc to Abraham robi jedyną słuszną rzecz: spuszcza mu wpierdol, a następnie pada na kolana zalany łzami. Gość traci sens i cel w jednej chwili, gdy okazuje się, że człowiek któremu zaufał i za którego mógł oddać życie okazał się kłamcą nie znającym lekarstwa na zarazę. Mam nadzieję, że Eugene przeżył spotkanie z pięścią rudzielca, nasi bohaterowie utknęli w martwym punkcie, ale moim zdaniem i tak będą potrzebować jego "sztuczek".
W tym odcinku fałszywy naukowiec wykazał się bowiem świetnym sposobem na pokonywanie nieumarłych, Załatwił ich wodą z węża strażackiego, krusząc wątłe ciała stworzeń, co było zaskakujące i przez chwilę postawiło go na piedestale zajebistości. Jest to więc postać z potencjałem, wcale nie taka bezużyteczna, wręcz przeciwnie, bardzo sprytna choć cholernie samolubna przez którą zginęło bardzo dużo osób. Nie potrafię gości polubić za to co zrobił, ale nie uważam też, że szybko go "odstrzelą". Lubię odcinki poświęcone konkretnym bohaterom, lubię ich rozterki i zmienne nastroje. Twórcy wciąż serwują nam wysokiej jakości rozrywkę, a kolejny odcinek opowiadający o losach Dayla i Carol wyruszających na misję ratunkową (odbicie Beth) zapowiada się fascynująco. Znakomity sezon, znakomitego serialu. Do przeczytania za tydzień, na fanpage opiszcie swoje wrażenia z oglądania tego odcinka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz