Nowy odcinek The Walking Dead jak zwykle mnie nie rozczarował, wręcz przeciwnie, zaskoczył intensywnością i otworzeniem kolejnych fabularnych furtek. Dobitnie udowodnił też, że mamy do czynienia z zupełnie inną grupą bohaterów niż kiedyś. Przemienionych na tyle by bezwzględnie walczyć o życie nie tylko z martwymi, ale i żywymi. Rick okazał się po raz kolejny osobą słowną i świadomą swojej siły. Gabriel wyznał grzechy, a Gareth okazał się po prostu zniszczonym przeszłością, skrzywionym człowiekiem.
Rick już poprzednim sezonie zerwał się ze smyczy. Jest teraz zimną bestią, a jednak nie sposób mu nie kibicować. Podobnie jak Dexter pozbywa się szumowin tego świata.
Nie spodziewałem się, że wątek mieszkańców Terminus zostanie tak szybko zakończony, właściwie w połowie odcinka. Na początku dowiadujemy się, że pyszna potrawka z nogi Boba była zawirusowana gdyż został on wcześniej ugryziony. Kanibale nie popadli jednak w całkowitą panikę, trzeźwo myślący Gareth postanowił pod nieobecność części grupy Ricka zaatakować kościół i skonsumować wszystkich jego "mieszkańców". Akcja jednak się nie powiodła, a Rick ostatecznie usunął ze swojej drogi zagrożenie jakie stanowiła ta grupa. Tak po prostu, na zimno i obowiązku ochrony swoich ludzi. Odbyło się to w sposób, co tu dużo mówić, brutalny i słowny, jeśli pamiętacie w jaki sposób Grimes przysięgał zatłuc Garetha to tak właśnie zrobił. Mówi się w internetach, że zmarnowano potencjał tej intrygującej postaci. Że mogliśmy się dowiedzieć dużo więcej o jego filozofii, a tak to zobaczyliśmy go na kolanach niemal błagającego o litość. Za to na początku dostaliśmy świetny monolog o pękającej szybie i atak histerii Boba nazywającego siebie "skażonym mięsem".
Nie tylko to było znakomite w tym odcinku, ale i spowiedź Gabriela, który przyparty do ołtarza wyznał, że nie otworzył drzwi wiernym kiedy zaatakowały ich trupy. Nosi więc w pewnym sensie piętno zabójcy, pozwolił umrzeć ludziom, którzy tak bardzo mu ufali. Rick nie ocenia zachowania Gabriela, każdy z ekipy naszych ulubieńców ma na koncie większe lub mniejsze przewinienia, duchowny sam sobie zgotował mentalne piekło. Najważniejsze jest by odeprzeć atak Garetha i zaopiekować się Bobem, którego ekipa Garetha porzuciła pod kościołem. Wiecie już, że starcie wygrała ekipa Ricka, który na dobrą sprawę, jest teraz zimnym eksterminatorem nie podejmującym negocjacji. Twardo po ziemi stąpa też Abraham, który naprawiwszy busa postanawia udać się z częścią ekipy do Waszyngtonu. Rick nie zamierza do nich dołączyć póki nie odnajdą Daryla i Carol, tak więc ponownie nasza grupa ulega rozszczepieniu. Domyślam się jednak, że szybko się nie zejdą pomimo pojawiania się Dixona pod koniec odcinka. Po pierwsze nie wiemy w jakim stanie jest Carol gdyż nie została pokazana, po drugie następny odcinek ma się skupić na tym gdzie przebywa Beth. Więc jeśli tylko się o tym dowie ekipa szeryfa z pewnością wyruszy na ratunek. Takie tajemnicze i nagłe urwanie fabuły tylko zaostrzyły mój apetyt na kolejny seans. Twórcy idą bardziej z duchem komiksu, jest intensywnie, posępnie i tylko z iskierką nadziei pod postacią Judith.
"Hunt or be hunted" - ta zasada będzie nam prawdopodobnie towarzyszyć przez cały sezon.
Podobało mi się, że Michonne znów mogła poczuć lekkość swojego miecza, który wędrował z kanibalami odkąd go utraciła. W końcu też twórcy bardziej skupi się na Sashy i Tyreesie. Ona pokazała się od groźniejszej, niezrównoważonej strony, on w końcu podjął męską decyzję. Na dzień dzisiejszy trudno mi wyobrazić sobie byśmy mogli stracić kogoś z tak barwnej gromadki, ale jest to nieuniknione. Biorąc pod uwagę, że pewne wątki się zakończyły inne dopiero zaczęły raczkować to nie mam pojęcia czego możemy się spodziewać po najbliższych odcinkach. Poprzednie sezony były bardziej hermetyczne pod względem lokacji, najczęściej działy się w obrębie jednego-dwóch miejsc, a tutaj zanosi się na to, że nasza ekipa, wkrótce się gdzieś przeniesie, czy to z Gabrielem czy nie. Oczekuję nieoczekiwanego i jaram się tym sezonem niepomiernie. Do przeczytania za tydzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz