SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

piątek, 20 lutego 2015

Być albo nie być żywym trupem, czyli o dziesiątym odcinku piątego sezonu "The Walking Dead" słów kilka.

Z tymi "nudniejszymi" odcinkami TWD to jest tak, że jeśli nasi bohaterowie nie naparzają się z zombiakami to przechodzą kryzysy emocjonalne, a odcinki często mają formułę metaforyczną, filozoficzną i refleksyjną, krótko mówiąc w takich epizodach uwydatnia się główna idea "Żywych trupów", zgodnie z którą jest to odcinkowiec głownie dramatyczny. Nieumarli owszem są istotnym elementem fabuły, ale to przecież historia o żywych a nie martwych co epizod "Them" dobitnie nam pokazał. Był płacz, było zgrzytanie zębami, była pozytywka i była... nowa postać. 

Bezsilność, słabość, niemal całkowite poddanie się i zniechęcenie do życia. Nasi bohaterowie stanęli w obliczu martwego punktu i śmierci z głodu i pragnienia. 

W tym odcinku otrzymaliśmy właściwie to czego bardzo brakowało w poprzednim. Łzy naszych ulubieńców opłakujących po kątach Beth i Tyreesea. Maggie nie mogła sobie poradzić z jednym tkwiącym w bagażniku nieumarłym, Daryl pod drzewem po prostu pękł na tysiąc kawałeczków, a Sasha pełna goryczy i złości naraziła całą grupę na niebezpieczeństwo. A wszytko przez utratę najbliższych, upał i brak wody. Nie pierwszy raz nasza grupka znalazła się w takiej sytuacji. O tym jak bardzo nieludzkie warunki nastąpiły dla grupy Ricka świadczy scena, w której wszyscy w milczeniu spożywają ustrzelone wcześniej psie mięso. Cóż może dziać się w ich głowach wiedząc, że spożywają "najlepszych przyjaciół człowieka"? Trudno stwierdzić choć był to krytyczny moment dla ojca Gabriela, który wyrzucił swoją koloratkę do ognia. Czy mentalnie przestał być duchownym i w pewnym sensie stał się równym pozostałym poszukiwaczom własnego kąta? Póki co nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zauważyłem jednak, że w naszej wąskiej grupie zaczęły rozwijać się relacje pomiędzy bohaterami, którzy dotąd wiele ze sobą nie rozmawiali. Carl dał Maggie zepsutą pozytywkę, którą naprawił Daryl, Maggie i Sasha zbliżyły się do siebie, obie straciły członka rodziny. Noah próbuje odkupić swoje winy, po części odpowiada za śmierć bohaterów, którzy przez długi czas z nami byli. Carol w końcu mogła zbliżyć się do Daryla, który udaje twardego a płacze po kątach.

Zastanawiając się nad znaczeniem tytułu odcinka można było wnioskować, że spotkają oni nową grupę osób, obcych, do których będą musieli podchodzić jak do jeży. Później jednak okazało się, że twórcy mają na myśli po prostu nieumarłych. "Oni" to po prostu żywe trupy, którymi nasi bohaterowie za wszelką scenę nie chcą się stać choć i tak już nimi są (pamiętacie jak dowiedzieliśmy się, że wszyscy są zawirusowani?). Temat bycia żywym wśród martwych został poruszony w opuszczonej stodole, w której przed burzą ukryli się Rick z ferajną. Znów padło feralne hasło "We are the walkig dead" z ust Ricka i zaprzeczenie Daryla, rzucone jakby od niechcenia, a jednak mające niesamowitą moc. W tym momencie rozbłysła w mojej głowie lampka, że przecież tytuł serialu nie tyczy się tylko szwendaczy, a przede wszystkich tym, którzy dzień w dzień walczą o przetrwanie. Wątpię jednak, że uświadomi to malkontentów narzekających na brak akcji w docinkach, chcących ciągłego ataku stworów i walk do utraty tchu. W końcu to serial o istocie człowieczeństwa o walce o nie, o utraceniu i odzyskiwaniu go. Bardzo wymowna była scena w stodole kiedy nie tylko burza zaczęła napierać na schronienie ale i grupka "łokersów". Przypominało to lustrzane odbicie otwierania stodoły w sezonie drugim kiedy okazało się, że Sophia została przemieniona. Tym razem zamiast otwartej walki cała grupa napierała na drzwi byleby żaden stwór się nie przedostał. Kiedy burza ustała okazało się, że przetrwali tylko dlatego, że byli w środku, powalone przez wiatr drzewa przygwoździły zombiaki na amen.

Nieznajomy imieniem Aaron. Zguba czy zbawienie dla naszych bohaterów? 

W ostatniej scenie twórcy zaserwowali nam ciekawy cliffhanger, oczom Maggie i Sashy ukazał się obcy imieniem Aaron, sugerujący, że jest postacią pozytywną. Wszystkie tropy wskazują, że nie kłamie i jest wysłannikiem pewnego osobnika z Alexandria Safe-Zone, jednej z kolejnych lokacji jaka powinna nam zostać pokazana jeśli fabuła podąża za komiksem. Prawdopodobnie to Aaron zostawił naszym ulubieńcom butelki z wodą na środku drogi chwilę przed tym jak spadł orzeźwiający deszcz. Na pewno więc nasi bohaterowie nie utkną w miejscu, świadczy o tym chociażby dynamiczny trailer, w którym Glenn jest w poważnych tarapatach. Lubię takie spokojniejsze epizody, dzięki którym mogę się zastanowić co tak naprawdę oglądam, o czym jest ta historia, która jakby nie patrzeć nie ma przecież zarysowanego choćby widma finału. A wiadomo, że wiecznie tego ciągnąć nie będzie można i w którymś momencie trzeba będzie losy Grimesa i reszty sensownie zakończyć. Póki co napawam się coraz lepszymi, naładowanymi symbolami i easter eggami odcinkami tego jakże znakomitego sezonu. Haters gonna hate, Stanley gonna love TWD forever! Do przeczytania za tydzień! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz