SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

niedziela, 4 stycznia 2015

To już 20 lat, czyli o najważniejszych filmach z 1995 roku, które uświadamiają nam, że niestety dorośliśmy.

Podobała Wam się wczorajsza wycieczka? Poczuliście się jakby 15 lat Waszego życia przepłynęło Wam między palcami? To jeszcze nic! Przedostatnia mordercza wizyta do przeszłości po raz kolejny wyciśnie z Was masę wspomnień i przebłysków. Tak wyglądał bowiem filmowy rok 1995, w którym działy się małe i duże rewolucje. Już jutro ostatnia wędrówka do 1990 roku, w którym to miałem skończyć ledwo dwa latka. A tymczasem zerknijcie na listę filmów, którym stuknie w tym roku lat 20. Zapraszam do czytania! 






SIEDEM (Se7en, reż. David Fincher). I pomyśleć, że trzy lata wcześniej David zadebiutował trzecią częścią "Obcego". Sprytnie uknuta intryga w tym dziele i nie ujawnianie personaliów mordercy w napisach początkowych zrobiło swoje. Był szok, był twist, był przewrotny finał, w którym zło zwyciężyło. Kolejną jeszcze lepszą produkcją miało okazać się "Podziemny krąg", później reżyser dryfował to tu to tam ("The Social Network", "Dziewczyna z tatuażem") by triumfalnie powrócić fenomenalną "Zaginioną dziewczyną" z zeszłego roku. Znakomity duet Pitt-Freeman, ciężka atmosfera i wiecznie padający deszcz (ukłon w stronę kina noir) zapewniły temu dziełu po dziś dzień bardzo wysokie notowania wśród widzów i krytyków. 








12 MAŁP (Twelve Monkey, reż. Terry Gilliam). Amerykański rodzynek z brytyjskiej trupy Monty Pythona szybko złapał za kamerę i zaczął tworzyć na własne konto budując unikatowy i charakterystyczny styl. "Małpy" poprzedzał znakomity "Fisher King", następowało po nich "Las Vegas Parano", śmiało więc mogę stwierdzić, że był to jego najlepszy okres twórczy. Dramat s-f z Willisem w roli głównej jest przez wielu uważanych za jedno z jego najlepszych dzieł, interpretacji doczekał się tyle co i chociażby "Donnie Darko", do tego udowodnił wszechstronność szalonego Pitta, któremu ładnie oczko chodzi. Po dziś dzień jeden z najlepszych sztosów ever. 









JUMANJI (reż. Joe Johston). Mam wielki sentyment do tego filmu. Kirsten Dunst była jeszcze dzieckiem, a Robin Williams u szczytu sławy, podejrzewam, że całkiem daleki od samobójczych myśli. To był ten okres w życiu, że gry planszowe bardzo rozwijały wyobraźnię, a w tą jednocześnie pragnęło i bało się zagrać. Film do dziś jest w czołówce... hmmm... no niech będzie, familijnych wszech czasów i kocham go z całego serduszka. Uwielbiam każda minutę tego co się w nim dzieje łącznie z otwartym finałem, który na szczęście nie skusił nikogo do nakręcenia kontynuacji. 









TOY STORY (reż. John Lasster). Nie miałem w dzieciństwie fury zabawek i dzięki temu doceniałem te, które miałem. Wyobrażałem sobie, że mogą ożyć i mieć swoje własne problemy i przygody. Toy Story podsycało moją wizję i był cudownym elementem dzieciństwa. Cieszę się, że kontynuacjami nie spartolili serii. Mam nadzieję, że czwartej części już nie będzie, bo wszystkie wątki jak na moje oko zostały pozamykane. Chudy i Buzz to jeden z najciekawszych duetów animowanych ever, a na postacie drugoplanowe, w szczególności T-Rexa nie mogłem się napatrzeć. 








DESPERADO (reż. Robert Rodriguez). Pojętny uczeń Tarantino stworzył bardzo dynamiczny film sensacyjny kłaniający się niszowemu kinu kasy B (nieważne co nakręci, jeśli nie będzie to dla dzieci, to posmak campu i grindhouse zawsze będzie). Banderas jeszcze młody groźny i sexy. Plus Steve Buscemi w swoim dowcipasie, który żywcem pasowałby do sceny z któregoś filmu Quentina. No i Salma Hayek, która sprawiała, że facetom cieknie ślinka. Druga część była delikatnie ujmując wypadkiem przy pracy, ale jedynka się broni po dziś dzień. Rzecz jasna nie zapomnijcie też obejrzeć El Mariachi, który to stał się punktem wyjścia do tego dzieła. 










KASYNO (Casino, reż. Martin Scorsese). Kolejna gangsterska perełka w dorobku Scorsese. Świetni De Niro i Pesci, który już wtedy był laureatem Oscara za "Chłopców z ferajny". Całkiem zjadliwa Sharon Stone. Opowieść o mafiozie, który trzyma pieczę nad kasynem to solidny dramat, utrzymany w podobnej do "Chłopców" narracji. W obsadzie także James Woods i Kevin Pollack. Oscarów nie było, ale Sharon Stone zgarnęła Złoty Glob. To była znakomita passa Martina S, cieszę się, że w okresie kiedy jego muzą jest Di Caprio wiedzie mu się równie dobrze. 









CZTERY POKOJE (Four Rooms, reż. Quentin Tarantino, Allison Anders, Alexandre Rockwell, Robert Rodriguez). Cztery historyjki połączone postacią hotelowego boya, opowiedziane w sylwestrową noc. Była i Złota Malina dla Madonny, ale był też rozbrajający Tim Roth. Ostatnie dwa pokoje to totalny majstersztyk w wykonaniu Rodrigueza (cóż za kumulacja finałowa), i Tarantino (Willis jako rodzynek w cieście niewymieniony w obsadzie). Od siebie dodam, że moim ulubionym pokojem jest ten z dzieciakami i Banderasem. Uwielbiam wracać do tego przekomicznego dzieła. 









GORĄCZKA (Heat, reż. Michael Mann). Konfrontacja Pacino i De Niro w dziele trzymającym w napięciu niemal przez trzy godziny. Mówi się, że to jeden z najbardziej wciągających sensacyjniaków ever. I nie sposób się z tym nie zgodzić, bo jest świetnie zagrany, dynamiczny, pełen zaskakujących zwrotów akcji i ze świetnym finałem. Chyba tylko Infiltracja Scorsese jest jak dla mnie na podobnym poziomie. Szkoda, że od Valu Kilmerze wszyscy już zapomnieli, też odwalił kawał zacnej roboty. Stanowczo jeden z najlepszych obrazów Michaela Manna. 









GHOST IN THE SHELL (Kôkaku kidôtai, reż. Mamoru Oshii). Wszystkich podjaranych na maksa Matrixem ten film powinien sprowadzić na ziemię do spółki z Mrocznym miastem, które ukazało się na krótko przed premierą przygód Neo i spółki. Jedno z najbardziej błyskotliwych dokonań japońskiej animacji, cyberpunkowa epopeja o tym co może nas spotkać w przyszłości zapodana z odpowiednim napięciem i dbałością o fabularny sens. W sumie mając sześć lat gówno bym z tego zrozumiał, doceniam teraz i jestem pod wrażeniem, że to już mija 20 lat od czasów TAKIEJ animacji. Szok, niedowierzanie, wstrząsy wtórne.








PODEJRZANI (The Usual Suspects, reż. Bryan Singer). Zanim Singer zabrał się na dobre za adaptacje komiksów stworzył bardzo ciekawy pokręcony kryminał z genialną rolą Kevina Spaceya. Dzieło to błyskotliwe i pełne mylenia tropów, z bardzo ciekawą sceną improwizowaną, która jest mocno powiązana z plakatem promującym. Wpadł Oscar dla Kevina i za scenariusz oryginalny. Do tego robotę znakomicie odwalają tacy panowie jak Gabriel Byrne, Peter Pollack, Pete Postlethwaite, Benicio Del Toro, Stephen Baldwin i Chazz Palminteri. Zapewne to co napiszę będzie trącić srogim banałem, ale takich filmów już się nie kręci. 

Inne warte wspomnienia filmy, które ukazały się w 1995 roku: Braveheart - Waleczne serce, Nic śmiesznego, Apollo 13, Zostawić Las Vegas, Młodzi gniewni, Bad Boys, Ace Ventura: Zew natury, Pocahontas, Tato, Wodny świat, Szklana pułapka 3, Co się wydarzyło w Madison County, Karmazynowy przypływ, Rozważna i romantyczna, Truposz, Underground, Nienawiść, Kacper, Sędzia Dredd, Dracula - wampiry bez zębów, Johnny Mnemonic, Przed egzekucją, Armia Boga, Dzieciaki, Dym, Miasto zaginionych dzieci, Szczury z supermarketu, Psychopata, Jej wysokość Afrodyta, Wioska przeklętych, Goofy na wakacjach, Dolores, Rzeczy, które robisz w Denver będąc martwym, Kwiat mojego sekretu, Szkarłatna litera, Witaj w domku dla lalek, Otello.

1 komentarz:

  1. I ponownie w pełni się zgadzam. Najpierw same rodzynki, a potem filmy równie dobre, które się wciąż pamięta i wraca z miłą chęcią, nawet jeśli kilka z nich nie zawsze najwyższych lotów. Co do przelatywania czasu przez palce, w tym wypadku może nie jest do końca tak, minęło owszem, ale nie przez palce. Jak dobrze, trzeba podkreślić, że te filmy wciąż są z nami i zawsze można do nich wracać. Dzięki wielkie za ten wpis! Do kolejnego! :)

    OdpowiedzUsuń