Od kilku dni wśród fanów "The Walking Dead" spekulacji na temat finałowego odcinka sezonu nie było końca. Jedni sugerowali się komiksem i grą komputerową, inni spijali słowa aktorów i Kirkmana. W finale miała być rzeźnia, obstawiano kto padnie (żywym) trupem i jak smaczna będzie potrawka z porwanej wcześniej Beth.
Nie przespałem nocy by móc obejrzeć odcinek na streamie. AMC podgrzewało atmosferę wcześniej serwując powtórki poprzednich odcinków. Wszystko ładnie, pięknie, był zegareczek w rogu ekranu odmierzający czas do finałowego epizodu, ale też była masa reklam, która zajęła tak z piętnaście minut czasu antenowego, co najbardziej cierpliwego odbiorcę mogłoby doprowadzić do szału. W końcu zaczął się finałowy odcinek i wszystkie wcześniejsze teorie spiskowe stanęły mi przed oczami. Spodziewałem się, że przynajmniej połowa bohaterów nie dotrwa do końca odcinka. Zamiast tego dostałem coś zupełnie innego co w rzeczywistości było kumulacją poprzednich odcinków. I tu ci którzy nie oglądali odcinka powinni przestać czytać gdyż będzie masa spojlerów...
[SPOJLERY]
Zdezorientowała mnie już pierwsza scena będąca flashbackiem z więzienia. Nie spodziewałem się zobaczyć jeszcze Hershela , który skutecznie zastępował Dale'a w roli mądrego, rozsądnego staruszka. Swoją drogą Hersherl na etapie przebywania w więzieniu w niczym już nie przypominał walczącego z alkoholem, załamanego życiem człowieka, bardziej mentora, białobrodego z włosami związanymi w kitkę. Pamiętam jak oglądałem odcinek, w którym gubernator odciął mu głowę. To był jeden z najbardziej szokujących momentów w TWD ever i nie przebili tego w żadnym z następnych odcinków, a już na pewno nie w finałowym. Tak czy siak odcinek zaczyna się od pouczającej gadki Ricka z panem Greene, na temat Carla. I na tym skupia się połowa odcinka, na odzyskiwaniu przez Ricka wiary w siebie i skupianiu uwagi na synu, który radził sobie całkiem dobrze kiedy ten wylizywał się po starciu z gubernatorem. Tymczasem Carl coraz bardziej zbliża się do Michonne, która w pewnym sensie zaczyna zastępować mu matkę. Sama pani samuraj zdaje się odnajdywać w tym ukojenie, sama w końcu straciła całą rodzinę.
Nasi bohaterowie napotykają na swojej drodze kilku zombiaków, załatwiają ich, wieczorem natomiast zatrzymują się by odpocząć, Carl przysypia w zepsutym samochodzie, a Rick i Michonne sobie dyskutują. I w tym momencie zaczyna się akcja, do głowy naszego szeryfa zostaje przyłożona spluwa, a naszym oczom ukazuje się grupa Joe'go, która ścigała Ricka za zabójstwo jednego z ich ziomków. Sytuacja jest napięta, pojawia się zaskoczony Daryl, który próbuje bezskutecznie przekonać Joe'go, że "to dobrzy ludzie". Obleśny grubas wywleka Carla z samochodu w celu... zgwałcenia go. Rick i Michonne są na celowniku, a Darylowi spuszczają łomot. Rick robi gwałtowny ruch, pęka w nim coś na widok przygniatanego do ziemi syna, Joe oddaje strzał i jest tym lekko oszołomiony. Dochodzi do bójki, i w Ricku aktywuje się bestia. I po to są te flashbacki moi drodzy. By pokazać, że nie miało być sielankowo, że spokojne życie w więzieniu było tylko ułudą, a Rick nie będzie sadzić roślinek w ogródku razem z synem. Judith nie będzie wiecznie pod opieką Beth i Daryla, a Hershel nie dożyje spokojnej starości obserwując rozkwit związku jego starszej córki z Glennem. Po to cofnięto nas w przeszłość by uzmysłowić nam, że oni wcale nie są bezpieczni. Rozpierducha jakiej dokonał Gubcio sprawiła, że psychika naszych bohaterów się zintensyfikowała. Rick w przypływie niesamowitej agresji po prostu wgryza się w gardło Joe'go. Ten pada trupem, reszta szybko zostaje pozbawiona życia, a niedoszły gwałciciel zostaje przez Ricka dosłownie rozpruty. Kirkman wspominał, że Rickowi puszczą wszelkie hamulce i akurat to jest prawdą, stał się bezwzględny i ma jedną misję - za wszelką cenę chronić Carla.
Po tych wydarzeniach Carl wygląda jakby bał się własnego ojca. Rick i Daryl wyjaśniają sobie kilka spraw, szeryf nazywa naszego ulubieńca swoim bratem. Grupa rusza w stronę Terminusa, Michonne wyjaśnia co działo się w jej przeszłości Carlowi i tak jakby wszystko rozchodzi się po kościach. Grupa dociera do swojego azylu i dostaje się do środka budynku tylnym wejściem. Widzimy kobietę powtarzającą komunikat o tym, że Terminus jest bezpiecznym miejscem i poznajemy Garetha, który na dzień dobry przeszukuje naszych bohaterów. Grupa zwiedza nową lokację, poznają Mary, której źle z oczu patrzy i zauważają, że mieszkańcy schronienia mają na sobie ubrania Glenna i Maggie. Rick szybko obezwładnia przewodnika i jedna grupa zaczyna mierzyć do drugiej. Gareth na spokojnie informuje, że nie udzieli żadnej informacji do póki się nie poddadzą, na chwilkę znów zapanowuje chaos i nasi bohaterowie już zaczynają uciekać pod gradobiciem pocisków. Uciekając słyszą głosy wołające o pomoc dochodzące z kontenerów i mijają teren usłany ludzkimi szczątkami, trafiają do pomieszczenia przypominającego miejsce spotkań jakiejś sekty, uciekają z niego i znów są na celowniku. Zostają otocznie i zmuszeni do opuszczenia broni. Upuszczają broń, a Gareth po kolei, pod groźbą zabicia Carla każe im wejść do wielkiego pociągowego wagonu. Kolejno wchodzą tam Rick, Daryl i Michonne, na końcu Carl. Zostają w nim zamknięci i orientują się, że nie są sami. Glenn, Maggie, Bob, Sasha, Tara , Abraham, Eugene i Rosita już siedzą w środku. Nie ma czasu na czułe powitanie, nowa ekipa wita się ze starą a Rick oznajmia, że grupa, która ich tu uwięziła zadarła z niewłaściwymi ludźmi. I to by było na tyle. Koniec. Zatkało mnie.
Zatkało mnie, bo nie sądziłem, że wszyscy dotrwają do końca. Z drugiej strony fani poszczególnych bohaterów odetchnęli z ulgą. Obstawiano bowiem, że zginie Glenn lub ("jeśli to się stanie przestaniemy oglądać") Daryl. Tak się jednak nie stało. Ekipę mamy niemal skompletowaną. Nie zobaczyliśmy Tyreese'a i "patrz na kwiatki" Carol z małą Judith. Nie wiadomo też kto porwał Beth i gdzie się obecnie znajduje. Jedno jest pewne, Terminus jest siedzibą kanibali, a mięsko, którego nie skosztowali Rick i ekipa (wymowna scena) z pewnością kiedyś przylegało do któregoś z oskrobanych szkieletów z podwórka. Także nasi bohaterowie siedzą sobie w wagonie niczym krowy wiezione na rzeź, są pozbawieni broni i jedynie determinacja Ricka zdradza, że już coś kombinuje. Z pewnością w przyszłym sezonie mieszkańcy Terminusa zrobią z którego z bohaterów całkiem smaczne danie i być może nawet będzie to bardzo często obstawiana Beth. Jak zapewne zauważyliście nie za dużo było w tym wszystkim samych zombiaków, serial od zawsze mocno skupiał się na bohaterach i pokazywaniu ich dramatów, rozterek i trudnych wyborów. Zombie moim zdaniem były tylko tłem do wydarzeń i dopełniały dzieła, dlatego też, serial spotkał się z falą krytycznych głosów zarzucających zbyt mało akcji i zombie w historii o zombie. Ale przecież to nie jest opowieść o martwych tylko o żywych. Zawiedzeni mogą być więc jedynie ci, którzy oczekują taniego survival horroru. Mnie finał nie rozczarował, wręcz przeciwnie, na koniec wszystko ułożyło się w bardzo ciekawą układankę. Piąty sezon będzie być może najbardziej ekscytujący ze wszystkich dotychczasowych, i jest duże prawdopodobieństwo, że otworzą go w bardzo mocny sposób. Nie pozostaje nic innego jak czekać do października i zacierać ręce, bo w końcu od 7 kwietnia powraca "Gra o Tron"! /D. D. M.
Błagam, zacznij pisać "ci" w zdaniach "ci, którzy" z małej litery :P
OdpowiedzUsuń