SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

poniedziałek, 16 lutego 2015

ZRYTE RECENZJE VOL.13: Z tych nasionek wyrósł dobry kryminał, czyli o filmie "Ziarno prawdy" słów kilka.

Ostatnio o panu Miłoszewskim (także autorze scenariusza) zrobiło się głośno z co najmniej trzech powodów: jego ostatnia książka pod tytułem "Gniew" okazała się nie lada sukcesem wydawniczym, autor odebrał niedawno Paszport Polityki, śląc przy tym cierpkie słowa pod adresem obecnych na gali rozdania polityków, a kulminacyjnym pretekstem do rozmów o pisarzu stała się premiera "Ziarna prawdy", drugiej adaptacji jego prozy, po niezbyt udanym "Uwikłaniu" z 2011 roku. Wychodzi na to, że Sandomierz to taki polski odpowiednik amerykańskich miast, w których dochodzi do największych i najbardziej makabrycznych zbrodni, to tutaj bowiem autor usytuował całą intrygę, której z bliska przygląda się zimny jak głaz prokurator Teodor Szacki. Wychodzi też na to, że pan Borys Lankosz wyczuł klimat klasycznego czarnego kryminału i nie spoczął na laurach po znakomitym "Rewersie" z 2009. Książki co prawda jeszcze nie czytałem, więc nie będę z nią filmu porównywać, ale jeśli jest jeszcze mroczniejsza niż film (w co szczerze wierzę) to obiecuję, że nadrobię. Zresztą jeśli nie będę się w stanie sam do tego zmusić, to prędzej czy później przekona mnie do tego twarz Roberta Więckiewicza zerkająca z okładki książki w każdej możliwej księgarni. Akcja marketingowa w przypadku tego tytułu stanowczo robi swoje, a na "Ziarno prawdy" uderza do kin zadowalająca ilość osób o czym przekonałem się podczas wyświetlania w moim mieście w ramach objazdowego Kina Orange. Dobra, dość już tego przydługiego wstępu, pozwólcie, że przejdę do fabuły. 

Tego pana raczej nie polubicie. Ale nie przejmujcie się, on siebie samego zapewne też nie lubi.

Już od pierwszych scen zostajemy wprowadzeni w niemal fincherowski klimat, który podkreśla zgrabna czołówka (taka w stylu "Dziewczyny z tatuażem" czy "Podziemnego kręgu"), a na ekranie migają malowidła sugerujące, że w Sandomierzu swego czasu dochodziło do mordów rytualnych. Zapowiada się więc zagadka o podłożu religijnym i z "żydowskim" wydźwiękiem, który króluje w polskich produkcjach od ładnych kilku lat ("Pokłosie", "Ida"). Znalezione zostaje ciało młodej dziewczyny, bliskiej przyjaciółki Barbary Sobieraj, która z racji zażyłości z denatką zostaje odsunięta od sprawy na koszt niezbyt uprzejmego Teodora Szackiego. Bohaterka grana przez znaną tu i ówdzie Magdalenę Walach (aktorce po drodze z kobietami dbającymi o sprawiedliwość vide rola w serialu "Komisarz Alex") nie jest zbytnio zadowolona z takiego obrotu spraw, szczególnie, że Szacki zarówno żywych jak i martwych traktuje nie do końca z szacunkiem. Robert Więckiewicz czuje się w roli pana prokuratora jak ryba w wodzie, od ładnych paru lat jest w stanie przekonująco zagrać każdą postać, nawet ex-prezydenta Wałęsę. Oględnie rzecz ujmując postać jest nakreślona jako nieposiadająca życia prywatnego na własne życzenie: traktuje swoją młodą kochankę przedmiotowo zadowalając się ostrym, beznamiętnym seksem, W tle jest tam jakaś relacja z córką i przywiązanie do niej, ale ani tego nie zobaczymy, ani nie usłyszymy chociażby przez telefon. Usłyszymy za to żonę pana Teodora, której głos jest swoistym easter eggiem w tym dziele. Użycza go bowiem Maja Ostaszewska, która w "Uwikłaniu" grała damski odpowiednik naszego bohatera, Agatę Szacką. Śledztwo jak na polskie warunki jest mozolne i dzieje się w wąskim kręgu podejrzanych: mąż zamordowanej, kochanek zamordowanej, może jakiś Żyd czy inny duchowny? Co kilkanaście minut trop prowadzi do innej osoby, a niestrudzony Szacki próbuje na różne sposoby wycisnąć prawdę od podejrzanych, których krąg się powoli zawęża (znika jeden z oskarżonych). Wszystko wskazuje na to, że mordy, mają podtekst rytualny, szczególnie narzędzia zbrodni i pozostawiane przez mordercę poszlaki. Sandomierz zostaje więc ukazany jako miasto ludzi wierzących nie tylko w Trójcę Przenajświętszą, ale i zabobony, legendy i upiory dawnych, przykrytych mgłą niepamięci czasów. "W każdym kłamstwie jest ziarno prawdy", a "Prawda bierze się z gadania". Oklaski dla makretingowców, te dwa zdania wplecione do trailerów i plakatu podsycają ciekawość w należyty sposób.

Żeby odkryć prawdę bohaterowie muszą kopać głębiej. I zapuszczać się w najciemniejsze, osnute nieprzyjemnymi legendami miejsca. 

Twórcy śmiało korzystają z talentu aktorów znanych przesiadującym przed telewizorami serialożercom. Poza panią Walach na ekranie świetnie radzą sobie panowie Pieczyński i Zieliński co to niejednego pacjenta w "Na dobre i na złe" do domu posłali. Znajduje się ciekawy epizod dla kolekcjonera broni, którego gra Arek Jakubik (szkoda, że tylko epizod, praktycznie wszystko co zagrał pojawiło się w trailerze), a jedyną intencjonalnie bądź nie postacią drugoplanową jest Klara grana przez Aleksandrę Hamkało, która zraziła mnie do siebie wygibasami w "Big Love". No i pan Jerzy Trela, którego na ekranach nie widziałem już całe lata - jego Wilczur ma w sobie to tajemnicze coś. A że bardziej skupiono się tutaj na budowaniu napięcia, myleniu tropów, poszarzenia otoczenia niż na postaci samego Szackiego? Moim zdaniem to dobrze, sprawnie skonstruowany kryminał wcale nie musi nas od razu zmuszać do polubienia osobnika rozwiązującego zagadkę. Nie ma tu miejsca na wątek prawdziwie romantyczny, nie zaiskrzy bardzo mocno miedzy nim a panią Sobieraj, jedynie zostanie to jako tako zasygnalizowane. I w tym tkwi siła tego filmu. Nie jest rozlazły, nie sili się na pokazanie nam super sympatycznego detektywa herosa, postacie poboczne mają zwykle sporo za uszami, są dziwne i kto wie jakie trupy trzymają w swoich szafach. Widz może mieć największy problem z zakończeniem, które "atakuje" nas nagle i zaskakująco, jakby Szacki połączył wszystkie elementy układanki poza ekranem, przy czym nie wszystkie zostają nam na nim pokazane. Pach! I już wie co i jak. Cóż ta skrótowość zapewne nie miała miejsca w książce, ale jak na dwugodzinne filmowe danie najadłem się o wiele bardziej niż chaotyczną "Hiszpanką", która okazała się przerostem formy nad treścią dla wybrańców czy "Carte Blanche", co to jedynie "sympatycznym" filmem się okazał. Ja wiem, że to zupełnie inne formy i drogi obrane przez reżyserów tamtych tytułów, ale tacy "Bogowie" na przykład jako film obyczajowo-biograficzny miały w sobie taką ikrę, że się oglądało jak najlepszy thriller, "Plac Zbawiciela" przybijał swoim dramatyzmem, a jeśli chodzi o eksperymentalne formy to wciąż polscy twórcy nie do końca wiedzą co chcą osiągnąć, a potem wychodzą z ich pomysłów takie kwiatki jak niewiarygodna "Sala samobójców" czy połatany bez ładu i składu "Nieruchomy poruszyciel".

Nie jestem w stanie odpowiedzieć Wam na pytanie czy jest to wierna adaptacja powieści Miłoszewskiego. Jak wspomniałem na początku nie czytałem, więc mogę Was zapewnić, że to bardzo dobry film solidnego reżysera, który dostawił kolejną cegiełkę do muru, po którym wepnie się po glorię i chwałę. Myślę, że "Ziarno prawdy" spodoba się i wprawionym w boju z polskim kinem widzom i niedzielnym oglądaczom kina rozrywkowego/kryminalnego/sensacyjnego i chyba tylko mieszkańcy Sandomierza zaczną bardziej uszczelniać okna i drzwi w razie wizyty nieproszonego gościa. No i na upartego religijni puryści też się oburzą bo kilka słownych bezeceństw (choćby o Papieżu) w filmie pada, ale to już naprawdę musieliby by być odbiorcy pozbawieni jakiegokolwiek dystansu do artystycznej formy wyrazu jaka dodaje naturalizmu "Ziarnu prawdy". Bardzo dobry to film i na taką też ocenę zasługuje, także z czystym sumieniem wystawiam mocne osiem z nadzieją, że jeszcze pana Szackiego na ekranie zobaczymy przynajmniej ze dwa razy.

8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz