Jak widzieliście w poprzednim zestawieniu rok 2005 był pełen potężnych, komercyjnych produkcji, boom na adaptacje komiksów trwał w najlepsze, tymczasowo domknięto gwiezdną sagę i obudzono Voldemorta. Człowiek-nietoperz wyfrunął z gniazda, a żywe ponuraki trafiały do rozbawionych zaświatów. Pięć lat wcześniej było dużo poważniej i mroczniej, reżyserzy, którzy obecnie są na piedestale szlifowali warsztaty i zapodawali żywiołowe, zmuszające do myślenia dzieła. Działo dużo i z klasą, zresztą zerknijcie sami!
REQUIEM DLA SNU (Requiem for a Dream, reż. Darren Aronofsky). Jak na drugi pełnometrażowy obraz (pierwszym było znakomite Pi) Aronofsky za przeproszeniem, rozpierdolił kosmos swoją narkotyczną wizją. Znakiem rozpoznawczym jego filmów stały się mocne, wyciskające pot z aktorów i widzów sekwencje finałowe, bezkompromisowe i rzucające na glebę. Co prawda obecnie co niektórzy o wiele chłodniej oceniają Requiem (podejrzewam, że to przez podjarkę młodych i hajp na Leto i jego 30STM), ale ja jestem pod niesłabnącym wrażeniem. Był nokaut i po dziś dzień jest. Szkoda, że reżyser odpłynął wraz z Noem na niezbyt ciekawe wody, liczę na powrót do formy!
MEMENTO (reż. Christopher Nolan). Nolan przeszedł podobną ewolucję do Aronofsky'ego. Od mniejszych, bardzo ambitnych i pogmatwanych produkcji (nie przegapcie Śledząc) do wielkich sięgających gwiazd filmiszczów pokroju zeszłorocznego Interstellar. Tymczasem produkcja z Guyem Pearce na moje oko daje o wiele więcej pola do rozmyślań niż zamknięta forma w jakiej brał udział McConaughey. Rzecz jasna bardzo podobała mi się ta kosmiczna odyseja, ale nie mogę wyjść spod uroku, starego, dobrego Memento, które miesza w głowie z należytą precyzją i polotem. Mistrzostwo.
GLADIATOR (reż. Ridley Scott). Ten film to wzór jak stworzyć przedstawienie pełne uzasadnionego patosu, natchnionych przemówień i podkreślania ważnych dla życia wartości. Dostaliśmy i chleb i igrzyska i Joaquina Phoenixa, który totalnie niszczył system kreacją Kommodusa. Crowe zgarnął potem za swoją rolę zasłużonego Oscara, Phoenix jakimś niewyobrażalnym cudem nie, czego wybaczyć nie potrafię. Co prawda na dzień dzisiejszy film ten jest przejedzony i przepuszczony przez telewizję wielokrotnie, ale za pierwszym razem kosił jak należy.
PRZEKRĘT (Snatch, reż. Guy Richie). Był taki czas, że ex-mąż Madonny kręcił filmy błyskotliwe, jak wcześniejsze Porachunki, czy późniejsza Rock'N'Rolla. Przekręt wyszedł mu chyba najlepiej bo można się było napawać i znakomitą intrygą i grą aktorską (akcent Pitta podniecający panienki) i tą totalną "brytyjskością" unoszącą się w powietrzu. Ten film można śmiało stawiać na równi z "Pulp Fiction" czy "Od zmierzchu do świtu", to ten sam kaliber rozrywki puszczający oczko i do widza ambitnego i pragnącego czystej adrenaliny koleżki z osiedla. To także znak tamtych czasów, takich wariactw się już teraz nie kręci.
AMERICAN PSYCHO (reż. Mary Harron). A czy wy lubicie Phila Collinsa? Bo jeśli tak to zastanówcie się nad waszym życiem. Drażnią Was wymuskani koleżkowie z roboty, ich schludne, błyszczące wizytówki, jara Was seks w trójkącie a potem bierzecie piłę mechaniczna i... stop, stop, stop. Ten film ma zajebiste drugie dno (finał!!!), Christian Bale do dziś funkcjonuje dla niektórych bardziej jako Patrick Beteman czy Bruce Batman. To niebywale zabawny thriller, przeszarżowany i dystansujący widza na tyle, że nie musi sobie powtarzać "To tylko film, to tylko film..." Zamiast tego może wziąć kajet w łapę i wypisać sobie kogo by zaciukał gdyby tylko mógł. Tak jak w Death Note, he, he.
CAST AWAY - POZA ŚWIATEM (Cast Away, reż. Robert Zemeckis). Samotność boli, samotność oszałamia, samotność pozbawia zmysłów. Tom Hanks w głośnym filmie Zemeckisa (Powrót do przeszłości, Forrest Gump, Kontakt, Kto wrobił królika Rogera). Dużą sztuką było stworzyć dzieło, skupiające się w gruncie rzeczy na jednej postaci tak by przyciągnąć do kina dzikie tłumy. Dla jednych mega nuda, dla innych mega klasa, fakt faktem, 4 lata później losy rozbitków z tak zapartym tchem śledziliśmy oglądając Zagubionych.
X-MEN (reż. Bryan Singer). Film otwierający jedną z ciekawszych i bardziej lubianych serii o ludziach obdarzonych nadnaturalnymi mocami. Znakomite kreacje Iana McKellena i Patricka Stewarta stojących po dwóch stronach barykady, byłych przyjaciół, którzy potrafią przekabacić na swoją stronę bardzo ciekawe osobowości (jak Wolverine czy Mystique, moim zdaniem najciekawsze postaci). Seria miewała się późniejszych latach gorzej (taki sobie Ostatni bastion) i znacznie lepiej (Pierwsza klasa i Przeszłość, która nadejdzie). Kino rozrywkowe na bardzo wysokim poziomie i wzór adaptacji komiksu.
AMORES PERROS (reż. Alejandro González Iñárritu). Tworzący nieformalną trójcę z późniejszym 21 gramów i Babel. Złożony to dramat, o mieszkańcach Mexico City, których życie aż krzyczy o zmianę na lepsze. W obsadzie Gael Garcia Bernal (Jak we śnie, Złe wychowanie). Mam nadzieję, że Alejandro tworząc najnowszego, bardziej komediowego Birdmana nie zapomniał o swoich korzeniach i przemycił swój charakterystyczny sposób narracji.
TAŃCZĄC W CIEMNOŚCIACH (Dancer in the Dark, reż. Lars Von Trier). Kolejny znaczący krok w karierze duńskiego przedstawiciela Dogmy 95. Po bardzo udanym ciężkim Przełamując fale, serialu Królestwo i dewastujących Idiotach wyskoczył z czymś zupełnie innym. Zaprosił do współpracy islandzką piosenkarkę Björk i stworzył dramat połączony z musicalem, w którym główna bohaterka zbiera pieniądze na operację wzroku dla swojego syna. W obsadzie także Peter Stormare, David Morse i Catherine Deneuve.
STRASZNY FILM (Scary Movie, reż. Keenen Ivory Wayans). Z tą serią kontakt urwał mi się po czwartej części, mimo, że za scenariusz piątej odpowiadał nie kto inny jak David Zucker, maczający paluchy w najlepszych parodiach ever. Formuła "Strasznych filmów" wyczerpała się gdzieś tak przy trzecim odcinku, czwarty ratowała Anna Faris, która jest niekwestionowaną królową tej serii. Uwielbiam pierwsze dwa odcinki wyśmiewające slashery w jedynce i klasyczne opowieści o duchach w dwójce. Marlon Wayans z powodzeniem zaangażował się serię Dom bardzo nawiedzony skupiającą się na nabijaniu się z nowoczesnych paradokumentalnych gniotów pokroju Paranormal Activity.
Inne warte wspomnienia filmy, które ukazały się w 2000 roku: Czekolada, Podaj dalej, Oszukać przeznaczenie, Nowe szaty króla, Uciekające kurczaki, Chłopaki nie płaczą, 60 sekund, Czego pragną kobiety, Patriota, Billy Eliot, Przyczajony tygrys, ukryty smok, Siła i honor, Mission Impossible 2, Malena, Pitch Black, Niebiańska plaża, Erin Brockovich, Grinch: świąt nie będzie, Niezniszczalny, Zakazany owoc, Gniew oceanu, Fmaily Man, Traffic, Co kryje prawda, Bracie, gdzie jesteś?, Purpurowe rzeki, Szukając siebie, Drobne cwaniaczki, Tytani, Zatrute pióro, Milion Dollar Hotel, Samotni, Dotyk przeznaczenia, Duże zwierzę, Człowiek, który płakał, Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową, Spragnieni miłości, Dinozaur, U progu sławy, Battle Royale, Odrzucone, Nazywał się Bagger Vance, Cień wampira, Chopper, Mały Otik, Włoski dla początkujących.
I znów w pełni się zgadzam. I fakt, nie wiadomo co jest straszniejsze: to, ze te filmy są już tak stare, a przecież nadal wielkie,czy to, że my również.
OdpowiedzUsuńNiestety nigdy nie przekonam się do "Memento". Niby przed nim ten schemat filmowy (nielinearność itd.) nie był tak upowszechniony, ale za dużo "tego typu" obrazów widziałam wcześniej. Efekt - nuda i zniecierpliwienie.
OdpowiedzUsuńByłam trochę za młoda, żeby pamiętać premiery, ale później sama je obejrzałam. Najbardziej mnie poruszył: REQUIEM DLA SNU.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o "Straszny film" to dwie ostatnie części są mocno słabe. "Dom bardzo nawiedzony" położył je na łopatki.
Pozdrawiam, Mz.Hyde
Kolejna porcja świetnych filmów. Choć w 2000 byłam jeszcze straszną gówniarą i nie miałam tej przyjemności, by pójść na premierę, szybko to nadrobiłam. "Gladiatora" widziałam kilka razy, jest niesamowity.
OdpowiedzUsuń