Występuję pod pseudonimem, bo nie widzę powodu, by ułatwiać szukanie mnie w necie mojemu przyszłemu pracodawcy, kochance czy urzędowi skarbowemu.
Wszelkie pytania i hejty można pisać do mnie: spamytylko[at]gmail.com , bo w 100% odpowiadam za swoje recenzje, Dominik tylko je udostępnia.
Czemu oceniam filmy na jeden skoro mam skalę do dziesięciu?
Albo coś jest średnie i ma 5 albo zajebiste i ma 10 albo chujowe i ma 1. Niestety w zalewie filmów dużo jest takich, które po prostu są chujowe. Nie stosuję połówek.
Dlaczego [tu wstawić tytuł filmu] dostał 1?
Przecież on jest [tu wstawić zajebisty, wspaniały, świetny etc.]? Oczekuję od filmu głównie rozrywki. Nie odnajduję jej w ormiańskich dramatach psychologicznych czy mongolskich operach kostiumowych. Jeśli film jest nudny czy nieciekawy to nie może liczyć u mnie na duża notę.
Jak to możliwe, że inni oceniają filmy [ważne, głębokie, z treścią etc] czy należące do kanonu wysoko a Ty nie?
Nie czerpię przyjemności z oglądania rzeczy złych w filmach. Pokazania jak to jest być bity czy jak żyje alkoholik w filmie jest nudne. To wszystko widać nadal wokół nas, a film ma być odskocznią od świata. Jeśli chcesz zobaczyć pręgi, przejdź się do najbliższej podstawówki - gwarantuję, że znajdzie się nie jeden dzieciak z nimi.
Nie uznaję ogólnego kanonu. Nie uważam, że jest taki. Każdy ma indywidualny gust i przez jego pryzmat sam tworzy sobie kanon.
Czemu się czepiam i jadę po filmach?
Bo ktoś to musi robić?
Nie można łykać wszystkiego jak młody pelikan. Jeśli film jest zły, to trzeba to napisać, bez prób szukania na siłę jakiś plusów.
W filmach nie znoszę: oklepanych scenariuszy, schematycznego przedstawiania historii, wtórnych akcji, słabych efektów specjalnych i dźwiękowych, braku indywidualności, słabego aktorstwa. Ale przede wszystkim nudnej fabuły.
Dlaczego piszę recenzje? Bo nie mogłem zrozumieć, czemu film, który nie podoba się mnie jest tylko dobrze oceniany. Sprawdzałem, czy jestem jedyny, ale nie, zawsze znajdowała się spora grupa ludzi, dla których dany film na imdb był beznadziejny. Mimo to, recenzje były głównie na plus. Tak więc postanowiłem iść pod prąd i tam gdzie inni tylko chwalili, ja pisałem co mi się nie podoba. Oczywiście jeśli rzeczywiście się mi nie podobało. Nie jestem tylko na nie, bo inni są na tak.
Zrobienie filmu science-fiction w dzisiejszych czasach proste nie jest. Tak, mamy technologie, która pozwala pokazać jak człowiek rozpada się na pojedyncze atomy czy wykreować piękny, zielony świat zamieszkały przez niebieskie stwory, ale to wszystko wymięka w zderzeniu z miałką fabułą czy przekombinowaniem. To dlatego do dziś „Star Wars” jest oglądane a o „Doomsday” czy „Men in Black III” nikt nie pamięta.
Ten film robił ten sam pan, który popełnił „District 9” - wiedziałem to już zanim spojrzałem na imdb. Skąd? Pomijając jednego aktora, który w dziewiątym dystrykcie pełnił bardzo ważną rolę (a tak btw, gdzie kontynuacja ja się pytam?), którego nawet ślepy rozpozna, bo tak sepleni, to wszystko jest podobnie. Ziemia to brud i syf, kamera robi podobne ujęcia, brak ostrych i szybkich ujęć i też jest coś be - tym razem korporacje i bogaci ludzie.
Początek jest dość przewidywalny - biedni chcą dostać się tam na górę, gdzie mieszkają bogaci, a ci z kolei nie chcą by ci z dołu się do nich dostali. No i oczywiście ten kontrast, gdzie mimo, że na Ziemi nadal jest wszystko robione dla tych na orbicie (jakby tam nie można było niczego produkować) to bieda taka, że Damona nie stać na podstawowe środki czystości. Oczywiście na górze wszystko jest nowe, lśniące i zielone.
Oprócz przewidywalności mamy oklepany schemat, gdzie nasz bohater w dzieciństwie marzy o lepszym życiu i obiecuje swojej wybrance, że jeszcze nastanie ich czas. Wiadomo, że będziemy tego świadkami (ach te emocje). Trochę zaskakujące jest to, że powtarzane jest to ze dwa razy, jakby twórcy myśleli, że możemy zapomnieć tą, jakże ważną, scenę.
Tak więc po prawie pół godziny mamy przełom i ogromne zaskoczenie (bo kto by się spodziewał, że tak skończy nasz bohater, no kto...). Więc nagle nasz bohater, który starał się żyć jak przykładny obywatel decyduje się odwiedzić swojego dawnego szefa z półświatka. Swoją drogą to dość zabawne, że ludzie na stacji mają taką technologię, a dają sobie kraść promy i spokojnie mu działać. Ale co ja tam wiem. W każdym razie słyszy od niego tak irracjonalny plan, że się na niego zgadza (bo przecież nie ma wyboru) i udaje się go realizować.
Dane skopiowane z dysku do mózgu da się skopiować tylko do innego mózgu - na dysk nie. Mózg rozjebany logiką.
Jak jeszcze rozumiem przerobienie go na pół mecha to całkowicie nie rozumiem czemu nie można zgrać programu na dysk tylko trzeba do drugiego mózgu. Przecież wgrywany program był z dysku do głowy, to czemu stamtąd tylko do drugiego mózgu? Wiem, że rozwiązałbym problem tego filmu, ale męczy mnie pytanie: why? Nikt nie oglądał filmu pt. „Johnny Mnemonic” czy co?
Akcja z wozami też jest dobra. Auta wyglądają jak żywce przeniesione z „Mad Maxa” (no może oprócz braku skór i kości) i są jedynymi pojazdami, nie licząc autobusu, które pojawiają się w tym filmie i jeżdżą. Ale to zapewne z faktu, że Bentley postanowił przerzucić się na indywidualne promy kosmiczne.
Z racji, że to film science-fiction, to nie można było się obejść bez efektów specjalnych. Tak więc mamy droidy (przypominają te z nowych „Star Wars”), które są tak samo głupie i mają problemy z pokonaniem ludzi, promy kosmiczne (te z kolei wydają się mocno inspirowane tymi z serii gier „Mass Effect”), które poruszają się dość dziwnie i wyglądają niezbyt dobrze na tle budynków no i samą stację orbitalną. No ta już robi wrażenie i jest zrobiona bardzo dobrze, tylko nie wiedzieć czemu, gdy jest pokazana z góry wydaje się wymarła.
W filmie nie zabrakło wzruszających scen - od chorej córeczki dziecięcej miłości głównego bohatera przez bajki o hipopotamie i surykatce a na końcu filmu kończąc. Zresztą sama końcówka zasługuje na oddzielnych kilka zdań, ale o tym później.
Jodie Foster gra, a raczej próbuje grać, bezwzględną i pozbawianą skrupułów szefową ochrony stacji. Lubię kobietę, ale tu wypadła dość nieprzekonująco. Cóż z tego, że ma jaja by zestrzelić cywilne promy jak brak jej ikry i charyzmy. Właściwie to szkoda, że zmarnowano jej potencjał, bo nie często można ją oglądać w roli czarnego charakteru.
Matt Damon nie może się zdecydować czy jest chory czy musi wypełnić przepowiednię powiedzianą przez siostrę zakonną czy jest kozakiem i z łatwością radzi sobie z wyszkolonymi wojskowymi. Odniosłem wrażenie, że jest dość, bezpłciowy w tym filmie.
Sharlto Copley, zdecydowanie powinien wziąć się za wysławianie. Co z tego, że ma dziary i wystające elementy mechanicznych usprawnień oraz brodę, skoro cały jego image niszczy jego seplenienie. Doprawdy, filmu bez napisów nie da się oglądać. A już momenty, gdy idzie zabić głównego bohatera na stacji i krzyczy do niego są wręcz groteskowe a nie pełne napięcia.
Sam koniec jest taki wspaniały. Najpierw oglądamy schematyczną walkę, w której z góry wiemy, kto wygra. Tu warto odnotować, że jest słabo zrobiona i nawet w hd nie widać wszystkiego dobrze, czyli któryś z panów musiał być straszną dupą, że trzeba było tak zamaskować ich nieudolne markowanie ciosów. Następnie znów flashback, ostatnie słowa do swojej miłości i mamy poświęcenie jednostki dla miliardów, nic tylko ocierać łzy. I ten, jednak, happy end, gdy główny komputer stacji decyduje się wysłać na Ziemię pomoc. Uśmiechamy się znad chusteczki.
Film odrzucił mnie przewidywalnością, nie przekonywującymi głównymi bohaterami oraz schematycznością i zbyt dużymi podobieństwami do poprzedniego dzieła, które popełnił Neill Blomkamp. Momentami tak dużymi, że wydawało mi się, że na tym samym planie ten film był kręcony. Brak innych gwiazd w obsadzie można potraktować jako plus - nikt inny nie wygląda jakby nie do końca wiedział co ma grać. Do tego muzyka jest niezła, bo inna, mimo, że jest tłem tła - praktycznie nie istnieje jako środek wyrazu. Niedociągnięcia efektów specjalnych irytują, bo mam wrażenie, że zaczyna je się traktować po macoszemu. Zdaję sobie sprawę, że nie one były solą tego filmu, jednak wisienką na nim owszem, a przez średnie wykonanie drażnią. Jednak oklepany schemat, gdzie jednostka poświęcając się ratuje cały świat oraz nudny scenariusz uczyniły ten seans przewidywalną drogą do napisów końcowych.
Ocena: 1/10
P.S: Więcej tekstów na http://filmwatcher.blox.pl/html. W zalewie filmów, potrzebny jest ktoś, kto wskaże te dobre. Ja nim nie jestem, ale się staram.
Zgodzę się ,że fabuła kiepska tak jak w większości teraźniejszych filmów ot znak czasu :/Film ma dużo smaczków jak wspomniałeś zaczerpniętych np: Mass Effect i HALO o którym nie wspomniałeś.Btw marka prywatnego statku to Bugatti a nie Bentley :)Dla mnie film dobry oczywiście tylko dzięki efektom .
OdpowiedzUsuń