Witajcie na FKRBZM!

środa, 8 października 2014

ZRYTE RECENZJE VOL.2: Raining blood, czyli o filmie "Miasto 44" słów kilka (2014, reż. Jan Komasa)

W moim mieście nie ma kina. "Miasto 44" miałem przyjemność zobaczyć dzięki objazdowemu kinu Orange, które raz na jakiś czas zalicza trip po kraju i dociera do miasteczek, w których jest więcej Biedronek niż powinno być. Sala była przepełniona i musiałem sobie skombinować krzesełko. Kiedy już skończył się komentarz aktorów na temat kręcenia filmu i pozdrawianie widzów dopełniony przebłyskami logosów wszystkich sponsorów, zaczął się jeden z ciekawiej skleconych filmów polskich jakie przyszło mi ostatnio oglądać. Komasa postawił bowiem na momentami dość teledyskową formułę, chciał połączyć nowoczesność, która przyciągnie do kina młodych oraz dać do zrozumienia sceptykom, że chce swoim dziełem złożyć hołd powstańcom. Mając na uwadze, że ten pan popełnił kontrowersyjną, przez jednych uwielbianą, przez innych obrzucaną błotem "Salę samobójców" podchodziłem do filmu z rezerwą. Seans okazał się momentami przydługi, ale wciągający, film nie koloryzował niczego i pokazał mi piekło wojny w zmodernizowanej formule. 

Alicja ("Biedronka") i Stefan teoretycznie są głównymi bohaterami filmu, jednak dla mnie pierwsze skrzypce gra tu po prostu powstanie. 
Nie wszystko przypadło mi do gustu. Scen, które lekko pachną "Matrixem" reżyser mógł nam darować, ja rozumiem, że to było takie rozluźnienie przypominające nam, że to tylko film, ale ten cały dubstep, slow motion, bohaterowie całujący się między świszczącymi kulami... Nieco mi to zgrzytało, ale na szczęście nie przysłoniło całego seansu. Kiedy już zostaliśmy wprowadzeni w świat Stefana i Biedronki rozpoczyna się dynamiczna część filmu, ukazująca beznadziejną walkę z wrogiem. Kolejni bohaterowie padają bez życia zanim zdążymy się do nich przyzwyczaić i tylko Kama z Beksą są postaciami, które na dobrą sprawę możemy zapamiętać poza główną dwójką. Chaos panujący podczas powstania doprowadza do rozdzielenia mających się ku sobie młodych ludzi. Wokół tylko gruzy, zwłoki i duszący pył, widz w pewnym momencie może się poczuć jakby brał udział w tych wydarzeniach, jakby był obok. Reżyser nie ucieka się od środków rodem z horroru. wybuch czołgu pułapki niesie ze sobą falę uderzeniową zmiatającą bohaterów a z nieba leci krwawy deszcz ludzkich szczątków. Czy to przegięcie? Cóż wiedzą o tym tylko uczestnicy powstania, na których film zrobił wielkie wrażenie. Komasa zagląda także do umysłów bohaterów, Alicja przedostając się kanałami dostaje ataku klaustrofobii znakomicie zilustrowanej na ekranie. 

Film dosadnie pokazuje jak wojna pustoszy psychikę bohaterów, stawia ich pod ścianą i odbiera rozum.

W filmie padają pytania czy powstanie było potrzebne i gdzie był Bóg kiedy rozpętało się to piekło. Nie dostajemy na nie odpowiedzi, ale sam fakt, że się pojawiają, że są gdzieś tam w tle, sprawiają, że widz może sobie to wszystko co zobaczył przemyśleć, podsumować i ocenić samemu. Heroiczność czy głupota? Co mógł pomyśleć Stefan, kiedy zobaczył egzekucję matki i braciszka? Warto było wstępować do szeregów? A Ty widzu, co byś zrobił na miejscu tych młodych ludzi? Poddał się czy życie oddał za ojczyznę? Wtedy był inny system wartości niż teraz. Za zdradę i dezercję groziła śmieć, nie było opluwania świętości, oni nie siedzieli bezpieczni za biurkami inie wystukiwali hejtów na fejsie. Komasie udało się tchnąć w młodych aktorów ducha walki, zachowują się naturalnie, grają młodych pragnących przeżyć życie jak chcą młodych ludzi, którzy ponad wszystko cenią wolność. A wolność równa się oswobodzenie kraju i wypędzenie wroga, nawet za cenę życia. "Miasto 44" pod kątem przekazywania wartości nie rozczarowuje, jest wręcz zachowawcze. Wciąż powstają filmy, które ukazują nas jako naród cierpiący z nie dającymi się niczym zasłonić piętnami historii, ale i walczący, wściekły, gotowy do walki. Tych, którzy uważają powstanie za niepotrzebny zryw film nie przekona, że miało ono sens, dla niezaznajomionych z przebiegiem stanie się ruchomym przewodnikiem, zaś dla tych co je przeżyli lub uważają za przejaw zrobienia tego co było konieczne, będzie niczym oglądanie paradokumentu. Bo na dobrą sprawę w filmie nie ma za dużo miejsca na miłość, są jedynie jej odpryski, westchnięcia bohaterów, pocałunki i seks na pograniczu jawy i snu, a o tym, że podczas apokalipsy wciąż ważne są uczucia przypomina scena, w której zazdrosna o Stefana Kama dobitnie daje do zrozumienia Biedronce co o niej myśli.

Myślę, że warto udać się na seans "Miasta 44" i samemu ocenić czy jest to przedstawienie udane, potrzebne, i takie, o którym będziemy pamiętać za kilka lat. Dla mnie to dzieło świetnie zrealizowane, nie pozbawione wad, odpowiednio ciężkie i momentami nieźle ryjące banie. 

8/10

P.S: Oczekujcie wkrótce recenzji "Służb specjalnych" i pierwszych odcinków "American Horror Story: Freak Show" i "The Walking Dead". 

1 komentarz:

  1. O! Wreszcie jakaś inna opinia. Ciągle czytam, że za mało powstania w powstaniu (eee) i za dużo love story. A te zgrzyty to dokładnie - tylko zgrzyty. Efekty są ogólnie bardzo dobre. Też myślę, że film powinno się obejrzeć i to w kinie. Dobrze, że się wybrałam. Też polecam.

    OdpowiedzUsuń