No, to się zabieram za ukochany film mojego Pyszczka. Niedawno przeczytałam książkę na podstawie, której film był kręcony (polecam serdecznie zajrzeć na moją stronkę na FB, Książki które ryją banie) więc możecie się spodziewać wywodów na temat wyższości literatury nad kinematografią. A może niekoniecznie?
Zacznijmy od tego, że jestem wielką fanką Palahniuka. Historie, które tworzy są z jednej strony absolutnie nierealne, a z drugiej tak bardzo rzeczywiste, że niezwykle mocno przemawiają do ludzkiej świadomości. Poza tym, z tego, co mi wiadomo, Palahniuk to po prostu świetny facet. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że prowadzi internetowe kursy literacie dla swoich fanów, a nawet czasem osobiście czyta i ocenia prace, które mu wysyłają. Gwoli ścisłości, Chuck Palahniuk jest to autor książki o tytule „Fight Club”. Napisał ją po tym, kiedy pewnego ranka przyszedł do pracy pobity i wszyscy udawali, że nic nie widzą i że nic się nie stało. Zszokowała go obojętność na przemoc. Ten sam motyw widać w filmie. Jednakże o dziwo, pokazanie chłodnej akceptacji aktów przemocy, które widzimy, na co dzień wokół nas, nie jest głównym celem ani książki, ani tym bardziej filmu.
Choroby psychiczne to temat niezwykle często poruszany w filmach, a jednocześnie niezwykle ciężki do pokazania. W rzeczywistym życiu psychologowie mają często problem, nie mówiąc już o zwykłych ludziach, w odróżnieniu rozdwojenia jaźni od na przykład dwubiegunowej choroby psychicznej, o którą z resztą kiedyś byłam podejrzewana. W „Fight Clubie” mamy do czynienia z rozdwojeniem jaźni. Różni się ono od dwubiegunówki przede wszystkim tym, że jedna jaźń nie pamięta, co robiła druga. Dwubiegunówka też przypomina sytuacje, w której w jednej osobie siedzą dwie, jednakże tu cały czas jesteśmy świadomi tego, co robimy. Tą samą tematyką zajmuje się też genialny „Mechanik”, jednakże film Finchera jest utrzymany w komediowym tonie, co dla mnie jest jego ogromną zaletą. Poza tym obsada aktorska jest jak ze snu: genialny Edward Norton, szarmancki i intrygujący Brad Pitt i jak zawsze ekscentryczna i fascynująca Helena Bonham Carter. Czy istnieje jakiś film, w którym nie gra ona kogoś w okolicach wariatki?
Ale też nie choroba psychiczna jest głównym tematem „Podziemnego Kręgu”. Jest to swoisty nonkonformizm alter ego głównego bohatera, jego kategorycznie krytykująca konsumpcjonizm postawa. I to jest właśnie najpiękniejsza część tego filmu. „Fight Club” pokazuje nam, że żyjemy w klatce dla chomika z pleksiglasu, i że codziennie bezmyślnie kręcimy się na kołowrotku. Celem książki Palahniuka, wydaje się być uświadomienie nam jak łatwo jest wyjść z pewnego schematu, i jak wiele możemy osiągnąć podążając za naszymi marzeniami. Jest to moja filozofia. Po obejrzeniu filmu, a zwłaszcza po przeczytaniu książki, spojrzałam na swój pokój i zadałam sobie pytanie: czy ja tego potrzebuje? Odpowiedź była oczywista, nie potrzebuje, a jednak okazało się, że tak jak główny bohater stałam się więźniem swoich przedmiotów. Nie mam serca wyrzucić skrawków z ulotek, których kiedyś używałam do robienia pocztówek, nie jestem w stanie oddać ubrań, które ostatni raz widziałam trzy lata temu, i nie mam nawet ochoty na pozbywanie się miliona durnostojek mających nadać moim czterem ścianom mojego charakteru. Obecnie wyczekuję z niecierpliwością momentu, w którym wyjadę ze swojego prowincjonalnego miasteczka, znajdę się w nowych czterech ścianach i będę mogła je zapchać innymi durnostojkami. Dzisiejsze społeczeństwo jest więźniem przedmiotów. Dalibyście radę przeżyć tydzień bez telefonu i Internetu? Prawdopodobnie byłoby wam ciężko. Mamy świadomość tego, że siedzimy w klatkach, ale jednocześnie boimy się z nich wyjść. I według mnie to jest fakt.
„Fight Club” to cudowny, intrygujący i pouczający film. Pokazuje nam odwieczną prawdę, że w każdym z nas siedzi zwierzę, które czasem musi poczuć smak krwi. Ukazuje nam naszą tęsknotę za wolnością, i przedstawia rzeczy, o których sami marzymy, ale wiemy, że nie wypada nam ich robić. Dlatego właśnie tak bardzo lubimy go oglądać. Poza tym, kręcony był tak bardzo na luzie jak to możliwe. Kojarzycie scenę, w której dwaj przyjaciele grają w golfa uderzając piłeczkami w coś metalowego? Otóż podczas kręcenia tej sceny Brad i Edward byli po paru głębszych, a to metalowe coś, w co uderzali, był to samochód z cateringiem. Z kolei przed sceną pierwszego uderzenia, przed barem, kiedy Tyler prosi Nortona by ten go zdzielił z całej siły, Fincher nie powiedział ani Nortonowi ani Pittowi, gdzie Edward ma go uderzyć. Tak, więc cios w ucho i reakcja Brada były całkowicie spontaniczne.
Film kręcony w taki sposób nie może być nudny. Chętnie będę do niego wracać.
...właśnie doszło do dekompresji kabiny.
OdpowiedzUsuń