SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE

poniedziałek, 23 lutego 2015

Wilk syty i owca cała, czyli podsumowanie Oscarów 2015!

Z tą relacją oscarową to było tak: część z Was oglądała ją na Canal + dzięki czemu poznaliście jak bardzo prowadzący rozmowy na temat nominowanych dzieł byli oderwani od rzeczywistości. Ja tego nie widziałem, ale słyszałem o rojących się wszędzie "polskich akcentach" i typowaniu czarnych koni, które zostały spychane na bok przez jak dla mnie produkcje ewidentnie lepsze. Sam miałem możliwość oglądania relacji w TV na PRO7, więcej było reklam niż samej gali ale przetrwałem i podzielę się teraz z Wami refleksjami wymienionymi w podpunktach coby się za bardzo nie zamotać!

- Na gali dominowały białe suknie wśród pań i w sumie to u panów też. Wyróżniała się Anna Kendrick w różu czy też może bardziej łososiu, która bardzo ładnie zaśpiewała z Neilem Patrickiem Harrisem, prowadzącym galę. W pewnym momencie pojawił się też Jack Black i nawet na moment zapachniało Tenacious D dzięki jego charakterystycznemu wokalowi. W bijącej po oczach zieleni pokazała się Scarlett Johansson, w dzikiej czerwieni Rosamund Pike. Na modzie się nie znam, ale tych kilka kreacji wryło mi się w beret. 

Mina pana Pawlikowskiego mówi wszystko - THUG LIFE. 

- "Ida" otrzymała Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Pawlikowski się na scenie zamotał podczas przemówienia, ale przynajmniej Agaty dwie wyglądały przednio. Film podobnie jak "Pokłosie" spotyka się z hejtem i opiniami, że jest antypolski. Cóż, w takich czasach żyjemy, że punkt widzenia zależy od ideologicznego punktu siedzenia. Ja bardzo się cieszę z sukcesu naszych, malkontenctwo w rodzaju "A czemu nie "Lewiatan"? Czemu nie "Mandarynki". To takie nasze swojskie-polskie, że jak coś od nas wygrywa to źle, jak nie wygrywa to jeszcze gorzej. Ech. 

-Neil Patrick Harris jako prowadzący. Kilka dobrych żartów, zgrywa z "Birdmana" kiedy w samych majtach biegał po scenie, odczytywanie swoich przewidywań oscarowych i różne inne małe lub większe smaczki. To było spoko, ale no charyzmą Ellen DeGeneres nie przebił absolutnie, jak na kogoś co grał Barneya Stinsona był totalnie stonowany i odczarowany. Ale nie uważam by dał jakąś wielką plamę. Po prostu sobie był i sprawił się dobrze. 

- Piosenki oscarowe to był koszmar jakiś. Pomijając przypominające japoński teledysk wykonanie "Everything Is Awesome" w wykonaniu Tegan & Sara to inne nuty były po prostu patetyczne, albo nudne jak diabli. Wygrał song do "Selmy", bo w tym roku trzeba było być politycznie poprawnym i podkreślić jak bardzo, bardzo, ale to bardzo członkowie Akademii nie są rasistami. A pieśń do "Selmy" to po prostu zwykła zagrywka na emocjach i uronienie łzy nad uciśnionymi. Takie zagrywki podkreślają, że biali wciąż przepraszają czarnych i na siłę podkreślają, że już jest super, już jest równość, już nie ma niewolnictwa i jesteście zajebiści. Takie oczyszczanie się na pokaz dla świata. A jakby tej statuetki nie było to wzniósłby się raban, ze jak to, że żadnych statuetek dla czarnych?! Prawda jest taka, że czarnoskórzy maja takie same prawo dostać statuetkę co NIE DOSTAĆ. Każdy inny, wszyscy równi tak? To trochę jakby podkreślać, że kobieta dostała Oscara bo... jest kobietą. No absurd. 

Boso, ale w ostrogach - Neil poprowadził galę bardzo przyzwoicie. 

- Lady Gaga umie śpiewać. Ale rzadko się tym chwali. I jakoś tak mało ekstrawagancji w jej stroju było. To chyba przez to, że się zaręczyła. Tym razem nie było zrzyny z Madonny tylko ekspresyjny hołd, który rozłożył na łopatki Julie Walters. Za to wystąpienie Adama Levine z Maroon5 utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jeden z najsztuczniejszych, najbardziej bezpłciowych śpiewaków na scenie pop. To ja już wolę Nickelback. I Stachursky'ego. 

- Jared Leto wciąż wygląda jak Jezus. A Matthew McConaughey chyba powoli chce się do niego upodobnić. Ale generalnie brodaczy na gali za dużo nie było. I chyba w ogóle nie było Leonardo, no przynajmniej go nie pokazano ani razu. Pewnie płakał w domu po kątach, bo Emma Stone to chociaż Oscara z Lego do domu zgarnęła. 

- Zarówno za najlepszą animację krótkometrażową jak i pełnometrażową nagrodę zgarnęli przedstawiciele Disneya. Statuetki powędrowały do "Feast" i "Wielkiej szóstki". Szkoda, że jednak nie HTTYD2 bo bardzo mi się kontynuacja podobała. No ale nie podważam tej nagrody bo robocik z produkcji Disneya przeuroczy. 

Jeszcze wczoraj na mojej liście aktorek, które na Oscara zasłużyły a nie dostały. 

- Mój wymarzony scenariusz nie mógł się spełnić, spełnił się ten najbardziej przewidywalny. Zamiast wymarzonej Rosamund Pike statuetkę dostała Julianne Moore, ale jej już się tak dawno należało, że w sumie się nawet ucieszyłem. Eddie Redmayne zgarnął nagrodę za rolę Stephena Hawkinga i tak go zatkało, że w sumie to wybaczam brak nagrody dla Keatona. To było przezabawne, bo wyglądał jakby miał zemdleć. Nagrody te dowodzą, że statuetkami ciska się w aktorów grających osoby chore, umierające, odchodzące od zmysłów, czymś mocno napiętnowane. Dlatego też i nagroda dla Patricii Arquette wielkim szokiem nie była. Norton znów obszedł się smakiem, ale no moje serducho biło nie tylko w jego rytmie. Simmons zasłużył i dostał i mówiło się w kuluarach, że puszcza konkurencję w skarpetkach. Ach, no i jakbym wręczał nagrody to na pewno dla scenariusza dla "Wolnego strzelca". Uwielbiam ten film od pierwszej do ostatniej minuty. 

- In Memoriam jak rok temu nie silił się na wyciskanie łez. Wyciszony, pokazujący malunki osób, które odeszły już na tamten świat. Przypomniało mi to o zadrze, którą mam do dziś w serduchu po samobójstwie Robina Williamsa. Boli, że wielcy nie potrafią sobie poradzić z wewnętrznymi demonami. To był całkiem sympatyczny i refleksyjny element gali. Jedynie tą pieśniarkę po pokazie zdjęć mogli nam darować. Patos, patos patos i jeszcze raz Manowar. 

- Bardzo cieszę się z jedynej statuetki dla "Interstellar" za efekty specjalne. Chciałbym więcej bo kocham ten przerost formy nad treścią całym moim skapciałym serduchem (paradoks - patos tego dzieła mnie nie razi). No ale grunt, że jedna nagroda wpadła bo ten film to jest realizacyjny majstersztyk. 

Birdman, Birdman, Birdman jak Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice.

- Na koniec słów kilka o dziełach, które zdystansowały inne . Ten rok należał do "Birdmana", "Grand Budapest Hotel" i "Whiplash". Po 4 nagrody dla dwóch pierwszych filmów, trzy dla działa, którym Simmons wygrał życie. Akademia chyba grzecznie nie chciała poszkodować innych dzieł dając po jednej nagrodzie dla "Gry tajemnic" i "Snajpera". Ale no tym się mało kto przejął w obliczu tego, że Innaritu zgarnął TRZY nagrody jednego dnia. GBH zostało docenione bardziej w kategoriach wizualnych, ale no to dziwić nie powinno bo tam wszystko technicznie jest bardzo cacy. Nagradzający postawili na film-eksperyment, który przecież jest mocno hermetyczny, intymny, peszący widza, bo wlecze się za plecami bohaterów. No i "Whiplash". Dzieło, które pierwotnie było krótkim metrażem a rozrosło się do miana współczesnego klasyka wraz z dniem wczorajszym. Dzieło z wspaniałą historią i puentą urywającą się tam gdzie trzeba. Na pohybel malkontentom. Także moje trzy ulubione filmy ze stawki wygrały co miały wygrać, a ja gdybym tylko poszedł do bukmachera to z pustymi rękami bym nie wrócił. Jako gala Oscary 2015 były po prostu przyzwoite. Jako wieczór wręczania nagród filmom ambitnym i zapadającym w pamięć po prostu wyśmienite, bo przy całym tym narzekaniu i kręceniu nosem to jednak esencja z nominacji została wyciągnięta. Cieszę się, że ponad 270 osób zapisało się do mojego wydarzenia, że część z Was komentowała i lajkowała i ubarwiła mi tę noc. Byliście lepsi niż sama gala. Dzięki Wam moi kochani czytelnicy, do "zobaczenia" za rok! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz